Część zespołu Projektu Pracownie pochodzi z praskiej strony Warszawy i chociaż losy zaprowadziły nas w różne zakątki stolicy, sentyment do tej dzielnicy nigdy nie zniknął. Przede wszystkim dlatego, że na Pradze znajdują się m.in. takie miejsca jak Galeria Stara Praga, z którą od 21 lat współpracuje Aneta Bukowska, rzemieślniczka i autorka bloga Starych Mebli Czar.
Przeglądanie bloga Anety jest podróżą do świata tradycyjnego rzemiosła stolarskiego. Każdy, kto skusi się na lekturę, dostanie ogromny zastrzyk wiedzy na temat drewna oraz metod jego klasycznej renowacji i konserwacji. Polecane lektury, muzea, targi ze starociami – wszystko to i wiele więcej rzemieślniczka prezentuje na swojej stronie. Skrupulatnie pokazuje, krok po kroku, prace wykonane przy dawnym meblu. Dzieli się wiedzą i śmiało przekonuje do poświęcenia uwagi sprzętom, które mają swoją historię. Nie inaczej jest również w czasie naszego sobotniego wywiadu w warsztacie rękodzielniczki.

Projekt Pracownie: Z historii opisanej na Twojej stronie wiemy, że przygoda w warsztacie na Pradze zaczęła się od poszukiwania pracy dorywczej w liceum. Jak to się stało, że znalazłaś się w tym miejscu? Szłaś ulicami Pragi i stwierdziłaś, że chcesz zajmować się renowacją mebli? (śmiech)
Aneta: Moja koleżanka często tu bywała i poznała właściciela tego miejsca – Stana Stanowskiego, na swój sposób artystę, dziennikarza, kolekcjonera, ale przede wszystkim duszę towarzystwa. Chętnie zatrudniał młode osoby do pracy. Wówczas Praga nie była jeszcze tak atrakcyjnym miejscem, a ta galeria miała naprawdę wyjątkowy charakter. Wtedy mieściła się jeszcze przy ulicy Ząbkowskiej 13. Stan Stanowski lubił otaczać się młodzieżą, a jednocześnie mógł zlecać jej pracę nużącą dla stolarza, który nie chciał całymi dniami czyścić mebli. W naszym warsztacie było zatrudnionych wiele kobiet – to nigdy nie stanowiło problemu. Siedziałyśmy i przygotowywałyśmy meble do prac stolarskich, potem malowałyśmy je i wykańczałyśmy. Pracujący z nami stolarz – pan Mikołaj – miał wówczas chyba 150 lat (śmiech). Oraz ogromną wiedzę, którą nigdy się nie dzielił. Grzecznie nas ignorował, a młode kobiety w warsztacie traktował jak powietrze. Natomiast obok Filip Stanowski, syn Stana, otworzył własną pracownię. Po powrocie ze studiów w Moskwie zajmował się w swojej części warsztatu konserwacją mebli i współpracował z kilkoma stolarzami.

I tak po prostu przyszłaś do warsztatu i zaczęłaś pracować z meblami?
Na początku to była dla mnie dodatkowa praca – po szkole, w soboty albo w wakacje. Zawsze w warsztacie było kilku pomagierów. Myślę, że nikt z nas nie podchodził do oczyszczania drewna jak do sztuki, a samych mebli nie darzył większą, niż to było konieczne, atencją. To były meble dawne, a nie zabytkowe. Dostawaliśmy lite dębowe krzesła, papier ścierny i cyklinę. Przygotowywaliśmy mebel dla stolarza. Dla mnie to stanowiło sposób na zarobek, a nie przekonanie o tym, że robię coś wyjątkowego. Praca dawała komfort i stabilizację. Nie było wówczas tylu możliwości, żeby dorobić i to u tak elastycznego pracodawcy.
W takim razie kiedy przestałaś być dziewczyną od czyszczenia krzeseł i zdecydowałaś, że renowacja mebli stanie się dla Ciebie sposobem na życie?
Mój plan na życie był zupełnie inny. Kiedy pracowałam w galerii, poszłam na studia dziennikarskie i planowałam rozpocząć pracę w administracji lub samorządzie. To był czas, kiedy Polska wchodziła do Unii, wówczas bardzo interesowałam się polityką. Nauka, kolokwia, pisanie wymagały ode mnie sporo czasu. Natomiast praca w galerii umożliwiała mi chodzenie na studia. Wtedy także zmarł stolarz Mikołaj, a na jego miejsce przyszedł nowy, bardziej skłonny do tego, aby dzielić się swoją wiedzą. Trudno było znaleźć książki o renowacji mebli. Na rynku były może trzy pozycje, które znam już na pamięć. Internet dopiero raczkował – pamiętam, że jak szef przyszedł z wizytówką z adresem mailowym, wszyscy przecieraliśmy oczy ze zdziwienia. Jaka strona internetowa, jaki adres e-mail…? Wtedy to się dopiero się rozwijało.

Obroniłam magistra i chociaż mogłam zmienić pracę – stchórzyłam. Wciągnęłam się bardzo w działanie tutaj. Byłam coraz częściej w firmie i zaangażowałam się w jej funkcjonowanie. Jeszcze gdy studiowałam, Filip Stanowski kupował wiele mebli. Trzeba było przygotowywać ich opisy na stronę internetową i do portali aukcyjnych – to zajęcie należało do mnie. Była potrzebna osoba do obsługi galerii i zajmowania się biurem. Wtedy pracowałam więcej przy biurku i z nosem w książkach niż w warsztacie, ale miałam czas na studiowanie stylów aranżacyjnych, rodzajów drewna – musiałam bardzo mocno wejść w temat. Zaczęłam odwiedzać profesjonalne galerie i desy, uczyć się meblarstwa oraz związanego z nim nazewnictwa.
Pamiętasz pierwszy mebel, którego renowację przeprowadziłaś całkiem sama?
Tak. Był to kwietnik mojej chrzestnej. W tamtych czasach praca przy renowacji uchodziła za dość oryginalne zajęcie i stąd wziął się pomysł, żebym odnowiła przedmiot dla kogoś z rodziny. Mój tata zawsze bardzo nobilitował moją pracę. Pamiętam, że czułam się przerażona, bo to pierwszy mebel, za który byłam w pełni odpowiedzialna. Dotychczas pracę dzielono na kilka etapów i pomiędzy kilka osób. W tym przypadku mogłam polegać tylko na samej sobie! Ale kwietnik stoi do tej pory i jestem bardzo dumna z tego, jak wtedy się nim zajęłam.

Kiedy możemy nazwać mebel antykiem? I jak nazwać w takim razie wszystkie pozostałe?
Nie każdy mebel z historią to antyk. Antyk to mebel wyjątkowy, przede wszystkim z racji swojego wieku. Aby nazwać mebel antykiem, powinien on mieć minimum 150–200 lat. Te, które otaczają nas w galerii, to przede wszystkim meble stylowe lub w stylu. Mają one oczywiście swoją metryczkę, ale podobnych egzemplarzy na pewno jest kilka na rynku. To są rzeczy unikatowe, lecz powtarzalne, więc nie możemy ich określać mianem antyków. Na targu staroci znajdziemy kilka podobnych sztuk stojących na chodniku. Oczywiście zdarzają się naprawdę wyjątkowe i bardzo cenne perełki, które trzeba traktować z szacunkiem. To dawne meble użytkowe, więc przeprowadzamy ich renowację, aby dalej mogły służyć właścicielom.
Czyli meble dawne poddajemy renowacji, a antyki konserwacji?
Renowacja to przygotowanie mebla dawnego do użycia, a konserwacja to utrzymanie go przy życiu w niemal niezmienionym stanie. Antyki poddaje się jedynie konserwacji. Niczego w nich nie wymieniamy i nie zmieniamy.

Na co powinniśmy zwrócić uwagę, kiedy kupujemy meble dawne? Lub kiedy zastanawiamy się, czy taki przedmiot z zasobów rodzinnych jest wart renowacji?
Lepiej wziąć „mebel w worku”, bo często im brzydszy, tym lepiej. Nie bójmy się kupować mebla, który wygląda źle i szaro. To podpowiedź, że wcześniej nikt go nie przerabiał i jest zachowany w oryginalnym stanie. Może się okazać, że będzie wymagał jedynie drobnych prac, by wrócić do swojej świetności. Najgorsze są domowe renowacje – powbijane gwoździe zamiast klejonych elementów, zamiast politury – twardy lakier czy farba olejna. Przeróbki generują najwięcej problemów. Naszą czujność powinny wzbudzić nadmiernie wyświecone meble, takie z bardzo wysokim połyskiem i w bardzo ciemnym kolorze – to znaczy, że ktoś już próbował je odświeżyć, a pod ciemną bejcą starał się coś ukryć. Najlepiej kupić mebel, przy którym nikt wcześniej nie kombinował, a jeśli drewno przechodziło przed laty renowację, to była ona przeprowadzona przez fachowca.
Czy renowacja takiego podniszczonego mebla będzie bardzo kosztowna?
Często mniej niż mebla po przeróbkach. Renowację wyceniamy na podstawie oględzin mebla. Zapoznajemy się z jego stanem i oceniamy, ile godzin roboczych potrzebujemy na jego odnowienie. Jeśli mebel ma dużo elementów nieodwracalnie zniszczonych czy połamanych, a do tego, co często można spotkać w krzesłach, nosi w sobie gwoździe powbijane kilka lat wcześniej, to wówczas potrzeba dużo więcej pracy, by wszystko odbudować. W renowacji najlepsza jest odwracalność. Potrafimy przejść przez cały proces powstawania mebla i dokonać wszystkich korekt.

Współczesne wnętrza, w których są stare meble, nie sprawiają już przytłaczającego wrażenia. Nie kojarzą się wyłącznie z ciężkim i ciemnym wystrojem. To nie XIX wiek, nie mamy już kotar w oknach. Ludzie sentymentalnie wracają do starych mebli, także tych powojennych. Można bawić się stylami. Mieć w mieszkaniu mebel z lat trzydziestych, a obok z sześćdziesiątych – tak jak ja u siebie.
Zajmujesz się jedynie renowacją mebli? Widzimy otaczające nas zegary, radia, maszyny do szycia…
Ja zajmuję się przede wszystkim renowacją drewna. Mamy tutaj również przedmioty, które wymagają fachowej wiedzy z zakresu innego rzemiosła, dlatego współpracujemy z różnymi fachowcami, chociażby zegarmistrzem. Współpraca w gronie rzemieślników jest dla mnie bardzo ważna. To była normalna praktyka przez lata, dopiero z czasem zaczęła się niepotrzebna rywalizacja. Nie mogłabym odciąć się od innych rzemieślników. Nie chcę udowadniać, że znam się na wszystkim. Lepiej, aby każdy skupił się na swojej specjalizacji. Nie warto być łapaczem fachów, działać chaotycznie. Widzę, że teraz panuje na to moda. A przecież najważniejsze, żeby dawać szanse innym specjalistom, aby wykonywali zawód, w którym są mistrzami.

Ile trwa renowacja?
W zależności od gabarytu i stanu mebla to średnio od czterech do sześciu tygodni. To czas, którego potrzebujemy, żeby zająć się gruntownie meblem. Często nie ma znaczenia, czy to niewielka szafka nocna, czy duża komoda. Na czas renowacji wpływa faktyczny stan zachowania, liczba uszkodzeń i wygląd mebla, między innymi liczba detali.
Załóżmy, że osoba czytająca ten wywiad chce zacząć zajmować się renowacją mebli – co według Ciebie jest najtrudniejsze w tym fachu i co koniecznie trzeba widzieć?
Ten zawód wymaga przede wszystkim cierpliwości. Trudno znaleźć dobrego mistrza. Poza tym ludziom wydaje się, że praca przy antykach i starych meblach wiąże się z wielkimi pieniędzmi. To nie jest prawda – może jeśli chodzi o biżuterię, malarstwo, porcelanę czy szkło, faktycznie. Ale przy meblach na pewno nie. To przede wszystkim dużo pracy, i to pełnej niespodzianek. Duży wysiłek fizyczny. Ja na przykład chętnie korzystam z pomocy mężczyzn w warsztacie. Prawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie, że miałabym pracować sama. Stolarz to stolarz, nie traktuję jego wsparcia jako czegoś, co odbiera mi niezależność. Mężczyzna w warsztacie zawsze pomoże coś dźwignąć, wykona cięższe prace na na maszynach, a kobieta ma większy dryg by wykonywać detaliczne prace wykończeniowe. Nie widzę potrzeby walki z tym podziałem.
Prowadzisz swojego bloga już kilka lat. Bardzo szczegółowo dzielisz się na nim swoją wiedzą dotyczącą renowacji…
Tak. Moja strona istnieje już osiem lat, ale sposób, w jaki piszę o renowacji, spotykał się na początku z krytyką. W internecie zawsze znajdzie się ktoś, kto uważa, że można zrobić coś lepiej albo że niepotrzebnie zdradzam tajemnicę naszego zawodu. Ja absolutnie się z tym nie zgadzam. Jeśli ktoś będzie chciał sam odnowić swój mebel – droga wolna, jeśli będzie chciał oddać go w ręce specjalisty – zrobi to. Ja chciałam pokazać, że w meblach dawnych jest ogromny potencjał, że możemy je odnowić oraz nadal z nich korzystać. Musimy pokazywać swoją pracę i przekonywać ludzi do tego, że warto zainteresować się starym meblem.

Powiedz nam zatem więcej o praktyce – jak wykonać renowację mebla?
Spójrzcie na tablicę, którą przygotowałam dla osób przychodzących na warsztaty. Zaczynamy od oceny stanu technicznego mebla, dokładnie go oglądamy z każdej strony, staramy się określić rodzaj konstrukcji, ale przede wszystkim materiał, z jakiego został wykonany. Ważne jest to, czy nasz mebel został zrobiony w całości z litego drewna, czy jest dodatkowo pokryty fornirem. Gdy mamy na uwadze powierzchnie wymagające większej ostrożności, przechodzimy do sunięcia starych powłok, naprawienia ubytków, klejenia czy wzmocnienia szkieletu i prac wykończeniowych. Przy każdym z mebli trzeba wziąć pod uwagę, że może skrywać on swoje tajemnice. Teraz mam biurko z lat pięćdziesiątych na warsztacie – byłam pewna, że po usunięciu starych powłok będę mogła rozpocząć dalsze prace, bo nic nie wskazywało na to, że coś jeszcze jest do zrobienia, ale okazało się, że więcej niż jedna noga wymaga ustabilizowania, szuflady – klejenia, a na poszczególnych elementach odkryło się wiele ubytków do uzupełnienia. W ich miejsce musiałam wstawiać większe kawałki forniru.
A politurowanie? Z czego powstaje politura? Mówiłaś, że to naturalny materiał. Czym się różni od lakieru?
Politura powstaje w wyniku połączenia płatków szelaku z czystym alkoholem – to roztwór, który nie ma właściwości barwiących, a jedynie swoim odcieniem pięknie podkreśla naturalny kolor i rysunek drewna. Nakładamy go na mebel tamponem lub gąbeczką. Za pomocą politury buduje się na meblu niewidoczne warstwy, które nie tylko go konserwują, ale przede wszystkim uszlachetniają. Warstwę lakieru, jego grubość z reguły możemy dostrzec na meblu, politurę – nie, bo pięknie przenika warstwami powierzchnię drewna. Nakładanie politury liczy się w podejściach, a nie warstwach (te są praktycznie niepoliczalne), a sam mebel daje nam znać, kiedy ma dość. Dlatego praca nad każdym meblem wymaga dużo czasu, kilku, a nawet kilkunastu podejść.

Czym właściwie są płatki szelaku?
To wydzielina wytwarzana przez owady zwane czerwcami (lub szelakowcami), a precyzyjnie mówiąc – ich ślina połączona z naturalną żywicą i woskiem drzew, na których żerują. Mszyce te występują na terenie Indii, Wietnamu czy Indonezji.
Czy są sytuacje, w których nie warto oddawać mebla do renowacji, bo jego drewno jest już za mocno zniszczone?
Jesteśmy w stanie to ocenić przy oględzinach mebla. Niektóre meble są tak mocno spenetrowane przez drewnojady – popularnego kołatka czy spuszczela – że nie nadają się już do odratowania. Zwłaszcza ten drugi szkodnik (lubiący tylko iglaste gatunki) zostawia w drewnie kanały szerokości tłustej glizdy. Wyżera on drewno od wewnątrz, a z zewnątrz właściwie nic nie widać. Do znalezienia odpowiednich śladów trzeba wprawnego oka.

I na koniec, meble dawne – jak wspominałaś – mają swoją metryczkę. Czy pamiętasz historię związaną z odnawianym przez Ciebie przedmiotem, która zrobiła na Tobie wyjątkowe wrażenie?
Takich historii jest wiele, bo niemal o każdym meblu można coś ciekawego powiedzieć – skąd mógł przyjechać, gdzie mógł być zrobiony, dla jakiego odbiorcy – zamożnego czy biedniejszego, przez kogo użytkowany itd… Z takich ostatnich ciekawych historii to przed wakacjami klientka przywiozła do nas maszynę do szycia po cioci. Dla niej to była wyjątkowa pamiątka, chociaż ten model produkowano masowo. Kiedy rozpoczęłam nad nią pracę, zauważyłam, że jedna z szufladek jest zablokowana – na prowadnicy była zagięta kartka. Udało mi się ją wyciągnąć i okazało się, że to umowa kupna na raty tej maszyny, spisana piórem w 1929 roku, bodajże w Swarzędzu. Na umowie były wpisane trzy osoby – brat z siostrą i ich matka. To była rodzina obecnej właścicielki. Maszyna kosztowała około 10 000–12 000 złotych w przeliczeniu na dzisiejszą walutę. Bardzo drogi sprzęt jak na domową maszynę do szycia! Najwięcej do powiedzenia o starych meblach mają stolarze – wiedzą, że kryją się w nich tajemne skrytki!


Starych Mebli Czar
- starychmebliczar@gmail.com
- ul. Brzeska 6, Warszawa
- https://www.facebook.com/GaleriaStaraPraga/