O Monck Custom pierwszy raz słyszymy w czasie wywiadu z Olkiem Oniszhem. To on poleca nam kontakt z Szymonem Girtlerem i Maćkiem Gorzelakiem, opowiada o ich ręcznie wytwarzanych nartach z drewna oraz autorskiej technologii, która zapewniła im zainteresowanie wśród narciarzy i entuzjastów sportów zimowych nie tylko w Polsce. Postanawiamy zgłębić temat i umawiamy się na wywiad do pracowni chłopaków.
Monck Custom to dla nas ciekawa odmiana. Dotychczas jedynymi ręcznie wytwarzanymi sprzętami sportowymi, o którym pisaliśmy, były rowery i kajaki. Chcemy zatem dowiedzieć się więcej o nartach z drewna produkowanych przez Szymona i Maćka. Wiemy, że ich marka cieszy się uznaniem w środowisku narciarskim i że mają na swoim koncie kilka znaczących nagród – zostali finalistami Brandnew Awards ISPO 2018 (to jedne z największych i najważniejszych targów sprzętu zimowego i sportowego na świecie) oraz otrzymali m.in. znak jakości „must have 2019” na tegorocznej edycji Łódź Design Festival.
Projekt Pracownie: Na początku Monck Custom to byłeś tylko Ty, Szymonie, zgadza się?
Szymon Girtler: Tak. Jestem założycielem firmy i to był mój pomysł oraz jego szalona realizacja. Maciek dołączył do mnie później. Zaczęło się od tego, że od zawsze jeżdżę na nartach, właściwie od trzeciego roku życia. Przez ponad 10 lat byłem instruktorem w Polsce, ale też w Kanadzie oraz w innych krajach europejskich. Przyszedł moment, kiedy zacząłem interesować się aspektami technicznymi sprzętu, chciałem wiedzieć, z czego i jak jest zrobiony. Miałem wówczas różne doświadczenia z nartami, na niektórych jeździło mi się dobrze, a na innych beznadziejnie. Nie wiedziałem, dlaczego tak jest i nikt nie potrafił mi tego przekonująco wytłumaczyć. Producenci używali ogólnikowych sformułowań z katalogów, a to nie było dla mnie satysfakcjonujące. Z ciekawości zacząłem przecinać i rozkładać narty, żeby zobaczyć, co właściwie jest w środku. Zauważyłem, że często rzeczywistość różniła się od deklaracji producentów… Wtedy stało się dla mnie jasne, dlaczego czasem czuję się na nartach lepiej, a czasem gorzej. Zrozumiałem, że dobre narty powinny mieć drewniany rdzeń i zacząłem się zastanawiać, jak dokładnie powinien być on zbudowany, żeby spełniać oczekiwania użytkowników.
Maciej Gorzelak: Szymon założył firmę, wprowadził produkt na rynek, a ja patrzyłem na to z wielką fascynacją i podziwem. Wiedziałem, że dołączam do wyjątkowego przedsięwzięcia.
Szymon: My się z Maćkiem znamy od lat, to z resztą jeden z moich pierwszych klientów. Wcześniej pracował w firmie motoryzacyjnej i od lat jeździł na nartach. Z czasem na tych, które ja wyprodukowałem. Postanowiliśmy, że zaczniemy działać wspólnie. Formalnie od zeszłego roku, ale tak na serio trwa to już od kilku lat.
Ok, czyli wymyśliłeś sobie, że zrobisz idealne narty. Skąd czerpałeś wiedzę na temat materiałów, z których powinieneś skorzystać? To nie jest chyba takie oczywiste, jeśli nie posiada się odpowiedniej wiedzy technicznej. Pracy z drewnem trzeba się nauczyć. Słyszeliśmy, że to bywa dość kapryśny surowiec.
Szymon: Oczywiście to nie było tak, że zdecydowałem się robić narty, wykonałem je i po prostu zacząłem sprzedawać. To był długi proces. Jestem totalnym samoukiem i do wszystkiego dochodziłem sam. Pierwszy prototyp powstał chyba w 2011 roku, chociaż często nawet już o nim nie wspominam (śmiech). Ponad 3 lata opracowywałem technologię i przeprowadzałem testy wykonanych nart. Szukałem złotego środka. Pracowałem jako instruktor i byłem w stałym kontakcie ze środowiskiem narciarskim, mogłem zapraszać ludzi do współpracy. Wbrew temu, co mówisz, drewno nie było w tym przypadku największym problemem. Produkcja nart polega na łączeniu bardzo wielu materiałów, które niekoniecznie lubią ze sobą pracować. Masz tutaj nie tylko drewno w rdzeniu, czyli sercu narty, ale też to, które widzisz na zewnątrz. Do tego dochodzą tworzywo sztuczne, guma, tkaniny szklane lub węglowe. To wszystko trzeba ze sobą skleić i móc dać gwarancję, że produkt się nie rozpadnie, gdy będzie pracował przy dużej sile i nacisku. Narty muszą być sprężyste, elastyczne. Dodatkowo korzystamy z nich w różnych temperaturach. Technologicznie są szalenie zaawansowanym wyzwaniem.
O tym, że pomysł zrobienia nart dla siebie i znajomych przerodzi się w biznes zadecydowało kilka czynników. Przede wszystkim byłem przekonany, że moje narty będą lepsze od tych, które już są dostępne na rynku. Nie chciałem produkować ich przemysłowo. W takiej skali, w jakiej działamy, możesz realnie kontrolować jakość wykorzystywanych materiałów. W takiej firmie jak nasza, skorzystanie z droższego surowca nie jest problemem, bo to nie skala masowa. Poza tym chodzi o walory estetyczne. Kiedy zaczynałem pracować nad tym projektem, narty, które były dostępne na rynku, wyglądały paskudnie i niestety do dzisiaj część produktów na rynku jest zwyczajnie brzydka. Nie lubię plastikowych nart, są słabo zaprojektowane, uniwersalne i dla każdego. Nic ich nie wyróżnia. Był taki czas, kiedy ponad 100 dni rocznie spędzałem na stoku i nie chciałem ciągle patrzeć na paskudne narty. Kiedy uprawiasz jakiś sport i poświęcasz mu tyle czasu, to musi być dla Ciebie przyjemność, więc sprzęt musi spełniać oczekiwania. Nasze narty są ładne i dopasowane do potrzeb użytkownika, a dzięki temu, że to produkt manufakturowy, a nie fabryczny, od razu mógł być pozycjonowany na bardziej premium.
Stworzyliście w głowach narciarzy potrzebę na posiadanie takiego produktu?
Maciej: Nie sądzę, żebyśmy cokolwiek takiego stworzyli ani narzucali. Kiedy Szymon dał mi pierwszą parę nart do testów, pomyślałem, że wyglądają super i przede wszystkim dają świetne efekty, bo dobrze się na nich jeździ. Pojawiali się też inni ludzie, którzy doceniali aspekty techniczne tych nart. Poza tym, że były ładne, to przede wszystkim jeździło się na nich fenomenalnie. To było to, co mogło stać się ich przewagą na tle konkurencji.
Rynek narciarski jest mocno konkurencyjny. Nie brakuje wielkich producentów sprzętu, więc jak udało Wam się zyskać zaufanie osób jeżdżących na nartach?
Szymon: Dla mnie, kiedy sam prowadziłem działalność, ten odbiór użytkowników był ogromnym stresem. Bałem się, jak moje narty będą odebrane. Nawet wtedy, gdy znajomi je zachwalali, to podchodziłem do ich opinii z dystansem. Osoby jeżdżące na nartach często są bardzo krytycznie nastawione do nowinek – każdy ma swoje preferencje i nawyki. Trudno dotrzeć do tej grupy i zostać w niej dobrze przyjętym. Dopiero kiedy pięć lat temu nasze narty zostały pozytywnie ocenione w czasie testu narciarskiego Kaunertal i wygrały z innymi produktami w swojej kategorii, poczułem większą pewność siebie. Wówczas zebraliśmy same pozytywne opinie i wiedziałem, że to będzie determinowało naszą ligę. To dodało mi skrzydeł i wiary. Konkurowaliśmy wówczas z gigantami w tej branży. Firmami, które mają ponad stuletnią historię, m.in. z Rossignolem czy nartami Atomic.
Jak wygląda obecnie podział obowiązków w Monck Custom?
Szymon: Ja zajmuję się kwestiami produkcyjnymi. Technologią i nadzorem produkcji. Tworzę nasze produkty od strony technicznej, opracowuję i projektuję nowe modele. Czasem wspólnie wymyślamy sobie potrzebę na nartę, a ja fizycznie przekładam wizję na wykonawczy projekt i przystępuję do jej zbudowania. Maciek jest odpowiedzialny przede wszystkim za aspekty wizerunkowe marki i wspólnie podejmujemy najważniejsze decyzje związane z prowadzeniem firmy. Nie mamy tutaj korporacyjnych nazw ani stanowisk.
Maciej: Szymon na początku nie dość, że sam stworzył produkt, to jeszcze musiał zajmować się sprzedażą i marketingiem. Miał wszystko na swojej głowie i zaczął odczuwać nadmiar obowiązków. Prowadzenie takiej firmy to spinanie wielu aspektów i nie zawsze udaje się na każdy z nich poświęcić czas. Wtedy zaczyna się rezygnowanie z różnych rzeczy i nie wszystko może działać, tak jak trzeba. Teraz działamy wspólnie i wypracowujemy idealny system, który chcemy wdrożyć i realizować.
Opowiedzcie nam, jak powstają Wasze narty.
Maciej: Myślę, że trzeba zaznaczyć, że w nartach bardzo wiele się działo. W większości były to jednak słabe rzeczy po stronie wielkich koncernów. Przez 30 ostatnich lat pojawiała się masa technologii, które były tak naprawdę tylko marketingowym wabikiem. Dużo mówiło się o tym, jak narty są wykonane, ale prawda jest taka, że dzisiaj wracamy do stanu z lat 60. Narty znów są robione w oparciu o drewniany rdzeń. Wciąż jest to najlepsze rozwiązanie, chociaż producenci próbowali go zastępować różnymi dziwnymi rzeczami.
Szymon: Zacznijmy od podstaw. W każdej narcie jest rdzeń. On składa się z różnych rodzajów drewna. My wybieramy jesion i świerk. Przede wszystkim dlatego, że są to bardzo sprężyste gatunki drewna, a taka właśnie powinna być narta. Podczas jazdy, mocno ją przyciskamy, więc ona powinna pracować i oddawać skumulowaną w sobie energię. Ważne jest, że jesion charakteryzuje się większą sztywnością i wytrzymałością niż świerk. Do jesionu więc możemy przyczepić wiązania, które nie powinny wchodzić w delikatniejszy gatunek drewna. Zależy nam, żeby narty były stosunkowo lekkie, dlatego wybieramy świerk, który jest trzykrotnie lżejszy chociażby od jesionu. To dobre połączenie, aby zachować odpowiedni stosunek wagi, sprężystości i wytrzymałości sprzętu. Inni producenci wykorzystują brzozę, topolę, które są lekkie i tanie, ale, jak łatwo się domyślić, zachowują się inaczej, a to przekłada się na wrażenia z jazdy. Rdzeń ma ogromne znaczenie dla trwałości narty. Sposób jego sklejenia i ułożenia poszczególnych gatunków drewna jest bardzo ważny. Mam za sobą wiele rozmów z technologami drewna, który pomagali mi zrozumieć, jakie rodzaje tego surowca najlepiej się sprawdzą. Liczyło się wiele parametrów, aspekty techniczno-fizyczne, właściwości drewna – wszystko ma wpływ na finalny produkt. To była ogromna lekcja do odrobienia. Na początku bazowałem na 5–6 gatunkach drewna, które łączyłem ze sobą i testowałem.
Maciej: Ogromne znaczenie ma też grubość i profil rdzenia. Rdzeń nie może wystawać z boku i powinien posiadać ściankę boczną, czyli materiał, który chroni nartę i przenosi siły na krawędź. My akurat w nartach trasowych stosujemy do tego drewno, a w pozatrasowych tworzywo sztuczne, które jest lżejsze i bardziej wytrzymałe. Wybór jest uzależniony od tego, do czego ma służyć narta. Tworzywo sztuczne lepiej sprawdzi się w trudnych warunkach, np. na skałach i przy skakaniu.
Od spodu narty mamy ślizg, który, jak sama nazwa wskazuje, sprawia, że narta jedzie po śniegu. My wykorzystujemy tu akurat tworzywo sztuczne, które produkuje jedna firma w Europie. Zamawianie u nich ślizgów to spore wyzwanie logistyczne – musimy zamówić ich dużo i ze sporym wyprzedzeniem. Te, z których korzystamy, są absolutnym topem, najdroższym materiałem ze wszystkich. Odpornym na żwir oraz kamienie.
Jak znajdowaliście dostawców takich materiałów i skąd mieliście gwarancję, że to będzie najlepsze dla Waszych produktów?
Maciej: Sporo jeździliśmy na specjalistyczne targi, rozmawialiśmy z hurtownikami. Mały producent ma dużo słabsze możliwości negocjacyjne, ale udało nam się nad tym zapanować. Nie są to też wybory podejmowane raz i na zawsze. Nieustannie szukamy nowych rozwiązań i to ewoluuje. Podobnie wyglądało poszukiwanie materiałów do krawędzi narty. Teraz zamawiamy je tam, gdzie Salomon czy Atomic.
Czyli mamy rdzeń, mamy ślizg, krawędź narty… Co dalej?
Maciej: Krawędź doklejamy do ślizgu. Między rdzeń a ślizg idą tkaniny szklane albo węglowe. Tkanina węglowa jest 2,5–3 razy bardziej wytrzymała i mocniejsza niż szklana, ale także 2 razy lżejsza, więc jeśli narta ma być lekka, to stosujemy właśnie włókno węglowe. Oczywiście ono ma też swoje wady, bo przenosi drgania. Jeśli więc chcemy szybko jeździć po twardym śniegu, lodzie to lepiej zastosować tkaninę szklaną i titanal. Co prawda narta jest wówczas cięższa, ale trzeba pamiętać, że nie we wszystkich nartach najważniejsza jest ich waga. O gramaturze i układzie włókien nie będziemy dyskutować, bo to już jest nasz wewnętrzny know how.
Szymon: To jest właśnie ta customizacja nart, o której wszędzie wspominamy. Mamy model narty i bierzemy pod uwagę, jakie dokładnie są oczekiwania i plany jej użytkownika. Liczy się nie tylko wzrost i waga narciarza, ale także jego doświadczenie. Ty i Twój kolega nie moglibyście dostać takiej samej narty, bo chociaż może parametry byłyby podobne, to Wasz charakter wpłynąłby na odbiór jej użytkowania. Wasze odczucia będą tak samo pozytywne, tylko jeśli zostanie ona spersonalizowana zgodnie z wiedzą na temat tego, kim jesteście, jakie macie doświadczenia i czego oczekujecie od jazdy na nartach.
Wracając do samego procesu tworzenia narty, wszystko jest smarowane żywicą epoksydową. Mamy rdzeń, tkaninę, opcjonalnie titanal do dodatkowego usztywnienia narty. Jest tu oczywiście sporo dodatkowych elementów, które można omówić, ale to niuanse, więc nie będziemy się w to zagłębiać. Ostatni element to wierzchnia część narty, czyli to, co widzimy. Na zewnętrzną część narty możemy wybrać rodzaj drewna, dobór forniru to już kwestia estetyczna. Jest ona odpowiednio zabezpieczona przed wilgocią lakierem i żywicą. Ale wolelibyśmy, aby wiedza o tym, w jaki sposób to robimy, została naszą tajemnicą.
Czy Wasze narty trzeba serwisować?
Maciej: Jedno odświeżenie nart masz u nas w cenie. Po dwóch, trzech latach użytkowania możesz mieć narty, jak nowe.
Planujecie rozpocząć produkcję akcesoriów narciarskich np. kijków? A może zaczniecie produkować deski snowboardowe?
Szymon: Kijki na pewno nie.
Maciej: Zrobienie deski snowboardowej jest łatwiejsze od wyprodukowania nart, ale wprowadzenie takiego produktu na rynek byłoby bardzo trudne i wymaga wiele pracy. To dużo mniejszy rynek niż narty i, prawdę mówiąc, raczej się kurczy niż rozszerza. My sami też nie jeździmy na snowboardzie i być może dlatego na razie o tym nie myślimy. Moglibyśmy natomiast zainteresować się splitboardem – wówczas możesz rozdzielić deskę na dwie części i podchodzić na niej pod górę, a następnie złączyć ją i zjechać. Kto wie, może w przyszłości…
Na stronie podajecie informacje, że czas oczekiwania na Wasze narty to 3 tygodnie.
Maciej: Nie moglibyśmy sobie pozwolić na dłuższy czas oczekiwania po stronie klientów. W tej chwili opracowaliśmy 7 modeli nart, które są odpowiedzią na większość potrzeb narciarzy. Na ich podstawie dokonujemy personalizacji zgodnej z preferencjami użytkownika i przystępujemy do produkcji. Gdyby ktoś jednak chciał, żebyśmy wykonali dla niego projekt całkiem od podstaw i żeby to był full custom, to musiałby zgłosić się do nas z dużo większym wyprzedzeniem.
Kto jest klientem Monck Custom?
Maciej: Nasi klienci są specyficzną i wymagającą grupą. Po pierwsze to ludzie, którzy są bardzo dobrymi narciarzami i wybierają nasze narty przede wszystkim dlatego, że możemy je dokładnie dopasować do ich potrzeb. Oni dużo już wiedzą o swoim narciarstwie. Nasze narty są zbyt trudne dla laików i zdarzało nam się odmówić sprzedaży naszych produktów jako pierwszego sprzętu sportowego tego typu. To nie jest dobre rozwiązanie na pierwsze narty. Są za mocno zaawansowane, żeby spełnić oczekiwania osoby początkującej i jest duże prawdopodobieństwo, że ona sobie z nimi nie poradzi. To ważne, żeby też świadomie dobierać klientów i wiedzieć, czy faktycznie masz dla nich odpowiedni produkt. Zdarzają się też osoby, które kupują nasze narty głównie ze względów wizualnych. Czasem kupują je osoby z okładek Forbesa.
Szymon: A czasem z Pudelka (śmiech).
Ile kosztują Wasze narty?
Maciej: Nie mamy jednej ceny nart. Wszystko zależy od tego, co zostanie w finale ustalone z klientem. Można powiedzieć, że kwoty zaczynają się od 3900 złotych i rosną. Średnia cena za parę to 5500–6500 złotych. Rocznie robimy w tej chwili około 100 par i chcielibyśmy zwiększyć produkcję. Na razie większość naszych klientów jest z Polski, ale zdarzało nam się sprzedawać narty także do krajów europejskich, do Kanady, Japonii czy Stanów Zjednoczonych. Chcemy zainwestować w promocję i ruszyć mocniej w świat. Na pewno nie chcemy zabić tej customowości i opcji personalizacji nart, bo w tym jesteśmy mocni.
Czy jesteście rzemieślnikami?
Szymon: To jest tak różnie rozumiane słowo, że wahałbym się, czy nas tak nazwać. W ogóle nie lubię podejścia do rzemiosła, że jest fajne, bo jest rzemiosłem. To, że coś jest ręcznie wytwarzane ma czemuś służyć i ma dawać konkretny finalny efekt. To ma być produkt lepszy niż ten produkowany masowo, dzięki temu, że praca nad nim jest inaczej zaplanowana. Dla mnie rzemieślnikiem nie jest jedna osoba, która całe życie siedzi i dłubie coś na kilku metrach. To osoba, która potrafi stworzyć coś wyjątkowego. Ostatnio zauważyłem, że jest masa osób, które nazywają się rzemieślnikami, tylko po to, żeby użyć tego określenia, a ich produkty wcale nie są ani autorskie, ani interesujące. Weźmy przykład naszego wspólnego znajomego, Olka Oniszha. To jest profesjonalista, z dużą praktyką i odpowiednim zapleczem sprzętowym oraz narzędziowym. Potrafi wykonać z drewna wspaniałe produkty – dla mnie to, co on robi, jest sztuką. A gdzieś tam obok masz kogoś, kto ma dwie frezareczki, robi meble ze sklejki i też dostanie stoisko na Targach Rzeczy Ładnych i będzie miał etykietkę rzemieślnika. Na Waszej stronie jest wywiad z chłopakiem z Łodzi, który rzeźbi lampy z tykwy – to też jest już dla mnie świetny artysta. Kilka miesięcy robi piękną rzeźbę i zawsze będzie robił to sam, nie może kogoś tego tak z marszu nauczyć. On i Oniszh łączą w sobie kompetencje artysty, projektanta i wykonawcy.
Maciej: To ciekawe, bo spotykamy się z określeniami „narciarski rzemieślnik”, „rzemieślnicze narty” i faktycznie w naszej działalności jest duży pierwiastek tego rzemiosła. A na pewno był w początkowej fazie, kiedy opracowywaliśmy technologię i wizję produktów. Pytanie, w jakim stopniu możesz w tym rzemiośle pozostać, jeśli chcesz dalej rozwijać swoją firmę. My bardziej chcemy iść w kierunku małej manufaktury… Tylko czy manufaktura to będzie to jeszcze rzemiosło? My tego nie wiemy. Chcemy, żeby nasza firma fajnie działała, ale pozostaniemy wierni wyjściowym ideałom i wartościom. Zawsze była to ręczna produkcja i taka też zostanie.
Monck Custom
- mg@monckcustom.com
- 698 985 492
- Showroom Warszawa
ul. Jagielska 50, Warszawa - https://www.facebook.com/MonckCustom/