Do pracowni Sergiusza Stańczuka pierwszy raz zaprowadziła nas Ola Poławska z Hajde. Podobnie jak ona, lutnik ma swój warsztat w warszawskim DZiK-u. Od czasu tej wizyty próbujemy się umówić na wywiad w Sega Guitars. Na drodze stają nam jednak wszystkie możliwe przeciwności losu. Gdy w końcu udaje nam się ustalić dogodny dla wszystkich termin, aż zacieramy ręce na myśl o spotkaniu z rzemieślnikiem tworzącym od podstaw gitary akustyczne.
W historii Projektu Pracownie zdarzały się sytuacje, w których nasi rozmówcy, mimo zadowolenia ze spotkania, nie zdecydowali się autoryzować przesłanych materiałów i gotowy wywiad musiał trafić do szuflady. Czemu o tym wspominamy? Pech chciał, że właśnie takie zdarzenie miało miejsce po naszej wizycie w pewnej pracowni lutniczej. Od tamtej pory, chociaż marzyliśmy o takim materiale, bardzo ostrożnie szukaliśmy kolejnego twórcy o tej specjalizacji. Sergiusz już przy pierwszym kontakcie zburzył nasz mur podejrzliwości. Nie dość, że oczarował nas swoją osobowością i ogromem wiedzy o muzyce, to jeszcze kilka dni po spotkaniu w pracowni zaprosił nas na koncert, w którym brał udział. Posłuchanie na żywo dźwięków płynących z zaprojektowanej i wykonanej przez rzemieślnika gitary w miejscu tak wyjątkowym, jak żoliborskie La Boheme było fantastycznym doświadczeniem. To muzyczne doznanie dopełniło też obrazu człowieka, z którym dyskutowaliśmy o technicznych aspektach ręcznej produkcji instrumentów strunowych.
Projekt Pracownie: Czy żeby zostać lutnikiem, trzeba być także muzykiem?
Sergiusz Stańczuk: Nie trzeba być zawodowym muzykiem, ale oczywiście należy umieć wydobywać dźwięki z instrumentu, który się tworzy. Moja przygoda zaczęła się od wyjazdów na festiwale piosenki studenckiej, gdzie próbowałem śpiewać i grałem na gitarze. W takich okolicznościach poznałem Marka Gordzieja, który obecnie jest moim przyjacielem i majstrem w jednym. Pewnego dnia – a było to jakieś 25 lat temu – Marek zaproponował, żebyśmy razem zaczęli robić gitary. On dostał się na Wydział Lutnictwa Artystycznego Akademii Muzycznej w Poznaniu, a jednocześnie ja stałem się jego uczniem. Wspólnie zaczęliśmy kombinować, jak podejść do tych gitar. Marek na uczelni miał takie przedmioty, jak materiałoznawstwo, dowiadywał się, jakie są rodzaje klejeń i klejów. Całą wiedzą dzielił się ze mną i to było bardzo cenne. Początkowo robiliśmy te gitary po omacku, z wycinków, sami podglądaliśmy innych lutników przy pracy w ich pracowniach. Akademia kształciła głównie lutników smyczkowych, więc jeśli chodzi o gitary klasyczne, którymi chcieliśmy się zajmować, Marek był w mniejszości.
Nigdy nie marzyłeś o tym, żeby zamiast robić gitary, zostać gwiazdą estrady?
Nie bardzo. Obawiam się, że nie mam do tego żadnych predyspozycji (śmiech). Nie jestem ani świetnym autorem tekstów, ani wybitnym wykonawcą. Mój majster natomiast zawsze o tym marzył i na scenie czuje się świetnie!
Na Twojej stronie jest informacja, że przez jakiś czas zajmowałeś się obróbką srebra i kamieni szlachetnych. Jak rozumiem, lutnictwo okazało się ciekawsze niż jubilerka?
Mój wujek prowadził zakład jubilerski. Dorabiałem u niego we wczesnej młodości, ale kiedy wspomniany już Marek zaproponował, żebyśmy kleili razem gitary, bez większego zastanowienia na blisko 13 lat wyprowadziłem się z Warszawy w okolice Poznania, a potem Puszczy Noteckiej.
To, co wspólnie robiliśmy, było dla nas bardzo nowatorskie. Budowaliśmy głównie gitary klasyczne. Teraz prawie w ogóle ich nie robię. Pamiętam, że jedną z pierwszych gitar skonstruowałem w zasadzie ze śmieci, tj. odpadów drewna. Od naszego wspólnego nauczyciela – Tomka Kasprzaka – dostałem jawor wiolonczelowy na boki i tył gitary, a na płytę wierzchnią od mojego majstrunia świerk, który nie był najlepszej jakości. Wszystko po to, żebym mógł popełnić wszystkie błędy, jakie musi zrobić początkujący adept sztuki lutniczej podczas tworzenia swojego pierwszego instrumentu. Tę gitarę mam do dziś, zagrałem na niej sporo koncertów i mam do tego instrumentu wielki sentyment.
Wspomniałeś, że Marek studiował lutnictwo artystyczne. Czy takie studia dają też podstawę do tego, aby zajmować się budową innych instrumentów strunowych? Mam na myśli np. skrzypce czy kontrabasy.
Tak, jak najbardziej. Kiedy ja siedziałem w pracowni, Marek zgłębiał na uczelni historię muzyki, uczył się grać na skrzypcach, poznawał rodzaje sklepień instrumentów smyczkowych. Budowa gitar to jedna z dziedzin lutnictwa. Ten, kto decyduje się zostać lutnikiem smyczkowym, będzie musiał rozwiązywać zupełnie inne problemy niż lutnik gitarowy. Niemniej takie sprawy jak sposób sezonowania drewna, rodzaje klejów, wiedza o właściwościach rezonansowych drewna itp. są wspólne dla całej dziedziny lutnictwa.
Załóżmy, że masz wytłumaczyć laikowi, czemu warto zainwestować w Twoją gitarę.
Po gitary lutnicze sięgają już raczej świadomi muzycy, chcący kupić sobie narzędzie pracy, które jest dostosowane do konkretnych parametrów. Jeśli ktoś jest już bardzo wkręcony w granie, sam będzie wiedział, że warto skorzystać z personalizacji swojego instrumentu. Tanie gitary są robione ze słabych materiałów np. ze sklejki, a drewno w nich w ogóle nie jest sezonowane. Czasem daje się mu ledwie kilka dni w suszarni, co z sezonowaniem nie ma nic wspólnego. Dla porównania drewno, którego używam ja, jest sezonowane przez około 20-30 lat. Każdy rok takiego sezonowania wiąże się z kosztami, co ma też wpływ na finalną cenę instrumentu.
Czy masz jakiś materiałowy pewniak do gitary? I gdzie można kupić najlepsze drewno do instrumentów?
Każdy lutnik ma swoje ulubione gatunki drewna. Ja bardzo lubię świerki kaukaski, kanadyjski i europejski, sekwoję czy cedr – to jeśli chodzi o płytę wierzchnią gitary. Palisander indyjski, mahoń i orzech amerykański – na boczki i płytę spodnią. Takim klasycznym połączeniem jest świerk na płytę wierzchnią gitary z palisandrem indyjskim na boki i tył. Gryf zwykle robi się z mahoniu.
Drewno potrzebne do budowy instrumentów można kupić przez internet – istnieją specjalne hurtownie dla lutników. Ja w lwią część swoich zapasów zaopatrzyłem się znacznie wcześniej, więc drewno, z którego robię gitary, ma około 35 lat.
Załóżmy, że wymyśliłam sobie, że chcę zostać gwiazdą country, i przychodzę do Ciebie, żebyś zrobił dla mnie gitarę. Co powinnam wiedzieć?
Skoro planujesz zostać gwiazdą country, to pewnie znasz już swoje preferencje dotyczące gry i wiesz, na jakim brzmieniu Ci zależy. Na tej podstawie decydujesz, czy będzie to na przykład parlor, jambo czy OM-ka . Do muzyki country używa się zazwyczaj gitar typu dreadnought, to stosunkowo duży instrument. Mam własny model takiej gitary, który oczywiście nieco różni się od swoich pierwowzorów, ale to już moja fanaberia.
To, co powinnaś wiedzieć, ale już o mojej technice, to fakt, że projektuję kształty swoich gitar na bazie ósemki, co oznacza, że tworzę korpusy bez przeprostowań. Moje instrumenty są obłe. Musisz się zastanowić, czy to Ci odpowiada.
Wychodzi na to, że jeśli ktoś zamawia u Ciebie gitarę, musi mieć bardzo mocno sprecyzowane oczekiwania.
W zasadzie tak, ale w procesie budowy instrumentu i tak omawiam z klientem wszystkie zagadnienia. Zadaję wtedy masę pytań, żeby inwestycja dla konkretnego muzyka była również inspiracją w dalszym życiu mojej czy jego gitary, a efekt spełniał oczekiwania nas obu.
Przejdźmy do meritum. Jak robi się gitary?
Ja buduję je niespiesznie (śmiech)! Zaczynamy oczywiście od projektu. To na tym etapie potrzebuję odpowiedzi na wszystkie pytania. To moment, w którym należy uzgodnić wszystkie szczegóły, począwszy od rodzaju materiałów, parametrów gryfu i wszystkich innych części gitary, a skończywszy na kolorystyce, zdobieniach i sposobie wykończenia. Potem – nie wchodząc w szczegóły – to już sama przyjemność. Boczki wygina się przy pomocy pary wodnej i zamyka się je w formach, następnie dokleja się pieńki, żeberka, wzmocnienia. W kolejnym kroku robi się obie płyty – wierzchnią i spodnią – oraz łączy się je z boczkami. Potem wykonuję gryf i podstrunnicę zgodnie z projektem zamawiającego, łączę je z korpusem, za pomocą prasy wciskam progi, przyklejam mostek i lakieruję. To wyjątkowo żmudne zajęcie. Tylko opowiada się o tym tak gładko (śmiech).
Nad jedną gitarą pracuję od 2 miesięcy do roku.
W Twoich instrumentach jest kilka elementów, których nie widziałam w takich zwykłych gitarach.
Chodzi Ci o podłokietnik? Stosuje się go, żeby drobniejszym osobom, np. takim jak ty, nie drętwiała ręka podczas wielogodzinnych ćwiczeń, prób czy koncertów. Często stosuję też materiał, który umożliwia zmiękczenie instrumentu od strony ciała, np. heban lub palisander. Wykonuję też tzw. soundport, czyli odsłuch dla gitarzysty na boczku gitary. Gdy grasz na gitarze bez niego, zawsze ją słyszysz z odbicia. Soundport daje ci możliwość usłyszenia gitary tak, jak ona brzmi naprawdę.
Poza tym na łączeniu gryfu z korpusem od spodniej strony instrumentu zawsze umieszczam symboliczną łezkę, która – obok kształtu moich główek i strunociągów – jest znakiem charakterystycznym moich instrumentów.
Kiedyś odwiedziliśmy Pracownię Pianin i Fortepianów Andrzeja Włodarczyka. Wspólnie zastanawialiśmy się, kto decyduje się na wybór instrumentów tworzonych na zamówienie, a kto woli inwestować w popularne, czasem już kultowe marki sprzętu.
Jak sobie myślę nad tym zagadnieniem, to dochodzę do wniosku, że w świecie gitar te dwa podejścia wcale się nie wykluczają. Większość gitarzystów, którzy zdecydowali się zamówić i spersonalizować swoją gitarę u lutnika, posiada gitary fabryczne i z powodzeniem używa ich równolegle.
Gitarę popularnej marki na pewno w razie czego łatwiej jest sprzedać. Kupując kultowy instrument, możemy z powodzeniem traktować go jako lokatę kapitału. Mojej gitary się tak łatwo nie pozbędziesz (śmiech). Przede wszystkim dlatego, że jest zrobiona dokładnie pod ciebie i twoje preferencje. Poza tym nie jestem bardzo znanym lutnikiem.
Kiedy długo grasz na gitarach danego typu lub marki, na pewnym etapie swojej muzycznej drogi szukasz dopełnienia, czegoś nowego. Producenta, który zrobi dla ciebie coś, czego jeszcze nikt nie robił. Potrzebujesz innych doznań, kształtów, korpusów, a przede wszystkim brzmienia.
Myślę, że muzycy, którzy posiadają instrumenty fabryczne i są z nich zadowoleni, bo spełniają one ich wszystkie oczekiwania, nie będą czuli potrzeby zamawiania dużo droższej gitary u lutnika. W gitary lutnicze zainwestują muzycy, którzy nie znaleźli w ofercie producentów fabrycznych gitar tego, czego oczekiwali.
Czy można obejrzeć Twoje gitary gdzieś poza pracownią?
Tak. Moje gitary są dostępne w sklepie stacjonarnym Happy Guitar w Olsztynie. Można ich tam dotknąć, poznać ich walory brzmieniowe i estetyczne. Ten sklep jest czynny 24 godziny na dobę, ma dystrybucję na całym świecie, a właściciel wstanie nawet o 3 w nocy , żeby zdzwonić się z potencjalnym nabywcą, np. z USA. Zagra, opowie historię danego instrumentu i lutnika, który go wykonał. Dla mnie to bardzo wygodne rozwiązanie.
Cały czas masz coś na warsztacie?
Nie mogę narzekać na brak pracy. Jeśli akurat nie robię gitary dla konkretnego muzyka ani na potrzeby sklepu w Olsztynie, to zajmuję się też naprawą, renowacją i konserwacją starszych instrumentów. Uwielbiam to. Gdzieś tu mam nawet 100-letnią gitarę. Ludzie często przynoszą do mojej pracowni instrumenty z historią i chociaż zarówno nakład pracy, jak i samych środków na naprawę może kilkukrotnie przewyższać wartość instrumentu, decydują się na tę inwestycję. Czasem jest to uzupełnienie masy perłowej w rozecie, czasem ratowanie gitary po domowym sklejeniu poszczególnych części. Lubię ratować stare instrumenty.
Ile gitar Sergiusza Stańczuka gra obecnie na świecie?
Do tej pory własnoręcznie wykonałem 25 gitar. To nie jest fabryka. Dzięki temu, że mogę poświęcić gitarze, nad którą pracuję, całą moją uwagę, staje się ona wyjątkowa również dla mnie. W gitarach jest jeszcze tak wiele do odkrycia! Za każdym razem, kiedy zaczynam robić nowy instrument, mam wrażenie, że całej tej sztuki muszę się uczyć od nowa (śmiech).
Sega Guitars
- sergiuszstanczuk@gmail.com
- 502 626 861
- Dzik, Warszawa
- http://segaguitars.com/