Andrzej Bero – ceramika codziennych rytuałów

Wizytę u Andrzeja Bero poleciła nam Monika Skorupska z Mosko Ceramics. Wspomina o pięknych czarkach i ceramicznych akcesoriach herbacianych, które powstają w jego pracowni. Andrzej Bero chętnie umówił się z nami na wywiad i na początku marca odwiedzamy jego przydomowy warsztat na warszawskiej Białołęce.

Andrzej Bero zajmuje się ceramiką od wielu lat, ale w każdej jego wypowiedzi wyczuwamy ogromną skromność. Mimo dużego doświadczenia Andrzej niejednokrotnie zaznacza, że wciąż czuje, że jest na początku swojej drogi twórczej. Jako absolwent Uniwersytetu Ludowego w Turnie oraz członek stowarzyszenia KERAMOS miał wiele okazji do rozmów i spotkań z rzemieślnikami działającymi w innych częściach świata, brał także udział w wystawach w Polsce, Niemczech, Korei i na Tajwanie.

Projekt Pracownie: Jak zaczęła się Twoja przygoda z ceramiką?

Andrzej Bero: Studiowałem kulturoznawstwo we Wrocławiu. Pewnego dnia jeden z moich przyjaciół powiedział, że słyszał o gościu w Lubinie, który zajmuje się ceramiką. Planował go odwiedzić i zaproponowałem, że się z nim zabiorę. To był człowiek, który skończył szkołę w Turnie i prowadził zajęcia ceramiczne w domu kultury, a ponieważ był także gawędziarzem, opowiedział nam kilka fajnych anegdot związanych ze swoją historią. Nie byłem specjalnie szczęśliwy na kulturoznawstwie, więc postanowiłem, że z niego zrezygnuję i zacznę babrać się w błocie (śmiech). Nawiasem mówiąc, spotkałem go niedawno, to Wojtek Tężycki, doktoryzował się i opiekuje pracownią ceramiki na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu.

To był taki okres lat dziewięćdziesiątych, kiedy szukałem swojego miejsca. Idealistycznie wyobrażałem sobie, że zamieszkam poza miastem i zacznę zajmować się pracą własnych rąk. Mimo wszystko starałem się jednak być rozsądny, chciałem mieć jakiś zawód, a byłem tym studiowaniem intelektualnie zmęczony. Szukałem rzemiosła i kiedy pojawiła się ta ceramika, poczułem chemiczne reakcje w moim organizmie – to było szczęście. Czułem się dobrze i wiedziałem, że właśnie znalazłem.

Projekt Pracownie_wywiad_Andrzej Bero_ceramika herbaciana_fot_Natalia Miedziak-Skonieczna

I wtedy zdecydowałeś, że pójdziesz do szkoły w Turnie?

Nie chciałem studiować na żadnej akademii, miałem takie wyobrażenie, że tam produkuje się artystów i designerów, a to mnie w ogóle nie interesowało. Chciałem nauczyć się rzemiosła. Mój pomysł był może dziwny i nieco nietypowy. Szkoła w Turnie należała wówczas do Ruchu Uniwersytetów Ludowych. To była taka pomaturalna, dwuletnia szkoła rzemieślnicza z dwoma kierunkami: tkactwem i ceramiką. Uniwersytet Ludowy brzmi, jakby spotykały się tam starsze panie, robiły wycinanki, uczyły gotować… Okazało się jednak, że ze względu na kontakty założycieli szkoły ze Szwedami, także model nauczania był tam bardziej… szwedzki. W każdym razie wyposażyli szkołę w legendarne japońskie koło Shimpo, do którego wolno nam było usiąść dopiero po roku nauki na tradycyjnych kopanych kołach. Szwedzi podzielili się z założycielami placówki swoim know how. Dwa lata nauki, na koniec dyplom. Uczulano nas, że to szkoła rzemieślnicza, ale dobrze byłoby mieć też np. wykształcenie pedagogiczne. Dla większości nie było to wymarzone miejsce, tylko np. nie dostali się do akademii, a nie chcieli marnować roku. Niektórzy próbowali też w ten sposób uniknąć wojska. Wiecie, to były jeszcze takie czasy, początek lat 90., służba wojskowa była ciągle obowiązkowa.

Projekt Pracownie_wywiad_Andrzej Bero_ceramika herbaciana_fot_Natalia Miedziak-Skonieczna

Jak wyglądała nauka w tej szkole?

To była szkoła z internatem. Mieszkaliśmy w lesie, w parterowych domkach. Do naszego ośrodka nie dojeżdżał żaden autobus, a do najbliższego miasteczka mieliśmy jakieś 4 kilometry. Pracownie mieściły się w barakach. Byliśmy całkowicie odizolowani, co stanowiło ogromny atut tej placówki. Mieliśmy dzienne przedmioty, ale do pracowni można było iść w dowolnym momencie. Wszystko było otwarte 24 godziny na dobę. Zero limitów. Zyskaliśmy szansę, by robić własne projekty i większość z tego korzystała. Niektórzy wstawali o 5 rano i rozpoczynali swoją aktywność, a inni robili to dopiero po 17:00.

Skończyłeś tę szkołę, wróciłeś z lasu i co dalej?

Jedną z wykładowczyń w Turnie była Renata Komorniczak, która działała w grupie KERAMOS. To od niej dostaliśmy cynk, że jest w Warszawie pracownia, którą można się zaopiekować, bo jej poprzedni użytkownicy już nie są w stanie jej prowadzić.

KERAMOS?

Tak, to taka warszawska grupa ceramiczna, najstarsza i działająca do dziś. Teraz funkcjonuje jako stowarzyszenie. Wówczas bycie częścią tej organizacji umożliwiało przede wszystkim kontakty międzynarodowe. Mogliśmy spotkać się z ceramikami z dawnego NRD, Białorusi, Rosji czy Ukrainy. To było bardzo ciekawe. KERAMOS łączył ludzi i umożliwiał im kontakty.

Projekt Pracownie_wywiad_Andrzej Bero_ceramika herbaciana_fot_Natalia Miedziak-Skonieczna

Wspomniałeś, że dostaliście cynk. Wy, czyli kto?

Ja i uczennice Tadeusza Waltera m.in. Katarzyna Modrzejewska. Tadeusz był innym członkiem stowarzyszenia. Prowadził w Warszawie coś w rodzaju technikum ceramicznego, które też zresztą już od dawna nie funkcjonuje. Historie takich szkół jak ta, o której wspominam czy ta w Turnie szybko dobiegły końca. Po moim roczniku w Turnie zrobiono jeszcze jeden nabór. Zaczęły się problemy finansowe i placówka upadła. Kraj potrzebował maklerów.

Gdzie była ta pracownia i na czym polegała Wasza praca?

Przy ulicy Krasińskiego – ona cały czas istnieje. Prowadzi ją teraz Zosia Kosiorek. To duża, 100-metrowa pracownia. Kiedy zaczęliśmy tam działać, w ogóle nie przejmowaliśmy się klientami. Było miejsce, był piec, mieliśmy się tym zaopiekować i to właśnie zrobiliśmy. Ja już wtedy zacząłem działać z autorskimi projektami, ale jednocześnie pracowałem jako terapeuta manualny w ośrodku dla dzieci niewidomych  i słabowidzących. Prowadziłem zajęcia z ceramiki dla dzieci. Wśród swoich podopiecznych miałem także osoby po porażeniach mózgowych czy autystyków.

Po kilku latach okazało się, że prowadzenie pracowni full time pottery, nawet przy założeniu, że pracowaliśmy w innych miejscach, nie jest jednoznaczne z tym, że jesteśmy w stanie utrzymać to miejsce. Zaczęliśmy więc prowadzić zajęcia. Wiem, że teraz robią to wszyscy – każdy prowadzi warsztaty z ceramiki, często to nawet podstawowa działalność rzemieślników, bo tak najłatwiej jest przetrwać. Wówczas byliśmy jednym z pierwszych takich miejsc w Warszawie. Trudno zliczyć, ile osób przewinęło się wtedy przez naszą pracownię. Łatwiej powiedzieć, że kiedy dwa razy do roku zaczęliśmy robić „pracownię otwartą”, w jednym momencie przychodziło ich 200.

Projekt Pracownie_wywiad_Andrzej Bero_ceramika herbaciana_fot_Natalia Miedziak-Skonieczna

To źle, że teraz tak wielu ceramików zaczyna prowadzić warsztaty rzemieślnicze?

Czasem odnoszę wrażenie, że w niektórych przypadkach to dzieje się po prostu za wcześnie. Za jakiś czas z tej masy oczywiście coś się wyklaruje, ale tradycje rzemieślnicze dopiero zaczynają wracać. Ludziom brakuje pokory i cierpliwości. To dzieje się za szybko. Skończą jakiś kurs, otwierają pracownię i już uważają, że mogą dzielić się swoją wiedzą, czy sprzedawać rzeczy do restauracji. Oczywiście ta pewność siebie nie jest wcale zła, nawet jej zazdroszczę, my po prostu mieliśmy inaczej. Przeszliśmy inną drogę. Nasza działalność rozkręcała się głównie „po godzinach”. Dawaliśmy sobie czas, żeby się nauczyć, zebrać doświadczenia. Myślę, że nie da się tego przyspieszyć… to znaczy może się da, ale tylko przez kontakt z kimś doświadczonym, dzięki pracy i obserwacji.

Kiedy zaczęliśmy samodzielnie prowadzić pracownię, nie mieliśmy od kogo się uczyć. Poprzedników już nie było. Zresztą wiedzieliśmy, że to byli właśnie ceramicy-artyści. Otaczały nas ich rzeźby. Codziennie oglądaliśmy ich prace z lat 70/80, zanim odważyliśmy się je posprzątać. Ja zajmowałem się ceramiką użytkową i to nie były wzorce dla mnie. Dużo czasu minęło, zanim poczuliśmy się na tyle pewnie, by uczyć innych i prowadzić warsztaty.

Skoro wzorce były inne, to dlaczego tak zainteresowała Cię ceramika użytkowa?

Zawsze miałem pewność, że chcę robić rzeczy użytkowe. To był pierwotny impuls. Robić rzeczy, które są ludziom potrzebne i z tego żyć. Taki miałem pomysł na siebie. Łatwiej było mi działać, wiedząc, że robię coś, co komuś się przyda i, że ktoś będzie tego używał. Nie będzie to jedynie dekoracja.

Projekt Pracownie_wywiad_Andrzej Bero_ceramika herbaciana_fot_Natalia Miedziak-Skonieczna

Stąd także wybór ceramiki herbacianej? Czy w Polsce faktycznie jest tak dużo zwolenników herbacianych rytuałów?

Długi czas robiłem czajniki, czarki, kubki, ale prawdę mówiąc, herbata nie była dla mnie, jeszcze wtedy, aż tak istotna. To były przedmioty do używania, ale jeśli ktoś chciał sobie je tylko gdzieś postawić na półce czy kominku, to też spełniały swoją funkcję. Dopiero jakieś 10 lat temu zainteresowałem się ceramiką od strony herbaty. Powtarzam, że dla mnie teraz o wiele ważniejsza jest właśnie herbata niż sam przedmiot. To oczywiście nie znaczy, że estetyka przedmiotu nie ma dla mnie znaczenia. To z jednej strony nie jest już czyste dzieło sztuki, a z drugiej trudno je też zastąpić słoikiem po musztardzie. Brzmi to skomplikowanie. Łatwiej będzie, gdy posłużę się przykładem moich klientów i ich stosunku do ceramiki. Moi obecni klienci spotykają się – choćby z samymi sobą – żeby napić się herbaty, kontemplować jej smak, zapach, kolor, obserwować pojawiające z każdym nowym parzeniem zmiany, mniej by podziwiać naczynia. Często bardziej niż sam czajnik interesuje ich masa, z której powstał – glina. Istnieje bowiem wyraźna, wyczuwalna zmysłami relacja między naparem a składem mineralnym gliny. To jeden typ klientów. Dla innych robię naczynia, które mają pomóc w tworzeniu klimatu, pozwalają budować harmonię pomiędzy różnymi elementami na stole, nie tylko ceramicznymi utynsyliami, ale też tkaniną, czyli chabu, fakturą stołu i kwiatami. Zestawienie tych elementów jest sztuką samą w sobie. Nazywa się to chaxi i chyba nie znam polskiego odpowiednika tego słowa. Jest też inne podejście. Oczywiście są również instagramerzy, ale dla mnie to inna kategoria. Mam szczęście pracować głównie dla poważnych herbacianych wariantów. To bardzo zaraźliwa pasja (śmiech).

Wykonujesz ceramikę użytkową, ale masz na swoim koncie także kilka wystaw, przede wszystkim zagranicznych.

Nie uczestniczę już w wystawach stricte artystycznych od kilku lat. Kiedy jeszcze mocniej działałem w Keramosie, robienie bardziej artystycznych rzecz było dla mnie odskocznią. Teraz spełniam się w tym, co robię. Nie mam specjalnego parcia na pokazywanie swojej sztuki w takiej galeryjno-muzealnej formie.  Niemniej chętnie jeżdżę do ,,krajów herbaty”, a wystawy są świetnym pretekstem.  Dobrze wspominam pierwszy taki wyjazd do Korei i późniejsze do ukochanego Tajwanu.

Projekt Pracownie_wywiad_Andrzej Bero_ceramika herbaciana_fot_Natalia Miedziak-Skonieczna

Korea brzmi całkiem prestiżowo jak na pierwszą wystawę…

To nie była indywidualna wystawa. Bardziej udział w festiwalu czarek Chasabal, który odbywa się w miejscowości Mungyeong w Korei od wielu lat. Poza wystawą odbywają się warsztaty, konkursy, spotkania, targ. Wszystko w scenerii wybudowanych na potrzeby koreańskich seriali – choćby netflixowskiego „Kingdom” – pałaców, świątyń, miasteczek i wiosek czasów świetności Cesarstwa. Przyjeżdżają tam fantastyczni garncarze koreańscy i japońscy, ja załapałem się jeszcze, kiedy zapraszano artystów z tzw. „zachodu”. Przede mną z Polski była tam Monika Patuszyńska oraz Michał Puszczyński i Olga Milczyńska. Bardzo intensywny czas, wiele się działo. Z zabawno-traumatycznych rzeczy to zgłosiłem się do konkursu toczenia na koreańskim kole razem z miejscowymi mistrzami, a musisz wiedzieć, że koreańskie koło to rzecz zupełnie inna niż to, co znamy w Europie (śmiech).

W jakim sensie inna?

Koreańskie koło to jest kopane koło. W szkole uczyłem się toczyć na niby podobnym. Z grubsza wygląda to tak samo – są dwa drewniane kółka połączone listwami i osadzone na jednej osi. Na górnym układasz glinę i ją obrabiasz, a drugie, które jest na dole, popychasz. Jest kołem zamachowym. I tu pojawiają się różnice – w europejskiej tradycji koło zamachowe jest większe i cięższe – siła bezwładu takiego koła jest dość duża. Rozpędzone otrzymuje tyle siły, że możesz coś wytoczyć i pracować dłuższą chwilę, od czasu do czasu je popychając, żeby nie ustało. W kole koreańskim górna i dolna część wygląda i waży w zasadzie tyle samo. Trzeba się sporo nakopać, do tego symultanicznie pracując z gliną, bo jego bezwład jest żaden!

Sam czasem zastanawiam się, czy nie zacząć teraz pracować właśnie na takim kole koreańskim. Technicznie jest to ciekawsze, nie ma stałego pędu, są naturalne fazy przyspieszenia i zwalniania, jest rytm koła i garncarza, a to pozwala pracować w bardziej twórczy sposób. To daje energię, dzięki której naczynia zyskują unikalny charakter.

Projekt Pracownie_wywiad_Andrzej Bero_ceramika herbaciana_fot_Natalia Miedziak-Skonieczna

Zakładasz sobie, ile czarek wytoczysz na kole jednego dnia?

Toczenie to najprzyjemniejszy i najkrótszy moment. Wszystko, co jest dookoła, trwa znacznie dłużej. Przygotowanie miejsca, gliny, łączenie jej, obrabianie. Najłatwiej zachować mi wysoką produktywność, kiedy mam konkretne zamówienie. Jeśli mam cały dzień na zrobienie 100 czarek, nie jest to problemem. Praca na kole niesamowicie hipnotyzuje. Jak już usiądziesz, to siedzisz cały dzień. Albo mi się tak wydaje! (śmiech) W momencie, gdy mam zamówienie na przedmiot, którego dawno nie wykonywałem, to muszę się odpowiednio rozkręcić. Pierwsze 8–10 czarek nie idzie najlepiej, ale potem ręce przypominają sobie, co trzeba zrobić.

Jakiego rodzaju zamówienia masz najczęściej? To współpraca z restauracjami czy bardziej pojedyncze zamówienia od entuzjastów herbaty?

Najczęściej współpracuję z butikami herbacianymi, które działają w internecie. To w większości zagraniczne sklepy. Sprzedają wysokogatunkową herbatę i do niej w ofercie mają także ceramikę. Uczestniczę też w targach i festiwalach herbaty np. w Cieszynie, Pradze albo Berlinie. Współpracowałem też z sushi barami, ale zaczynam się z tego wycofywać. To nie jest do końca opłacalne. W czasie negocjacji cenowych słyszę, że ktoś ma zmywarkę i szkoda mu, że taka ceramika się w niej zbije. Nie mam produktów, które będą dla niego dobrym rozwiązaniem. Jest kilka innych knajp, w których to, że o naczynia trzeba dbać jest oczywistością. Może to przypadek, ale są prowadzone przez Japończyków, jak np. Sato Gotuje. To wymagający klienci, ale wartość i znaczenie ceramiki w tej kulturze jest inna. Odczułem to także, gdy robiłem naczynia dla Ambasady Japonii.

Projekt Pracownie_wywiad_Andrzej Bero_ceramika herbaciana_fot_Natalia Miedziak-Skonieczna

W jednym z wywiadów wspominałeś, że według Ciebie kształt jest podporządkowany funkcji oraz, że unikasz ostrych krawędzi i kantów.

Obłe kształty są bardziej naturalne. Nie jestem ceramikiem, który lubi zaskakiwać. Co prawda posługuję się kontrastem – kompletuję czarny czajnik z białą przykrywką lub odwrotnie – ale przy parzeniu herbaty najważniejsze jest, aby dać jej przestrzeń, aby mogła się rozwinąć. Kula jest dla herbaty najwygodniejszą formą. Sporadycznie stosuję ostre krawędzie. To, co robię, nieustannie ewoluuje. Zajmuję się tym dopiero 10 lat i to jest według mnie etap początkowy.

Po 10 latach praktyki w tworzeniu ceramiki herbacianej w swojej ocenie jesteś na etapie początkowym… To bardzo ciekawe w kontekście naszej rozmowy, o tym, że inni często dużo szybciej uważają, że są już na bardzo dobrym poziomie w swoim fachu. Czas na moje ulubione pytanie – jesteś rzemieślnikiem? Jak rozumiesz to pojęcie? A może lepiej nazwać Cię po prostu ceramikiem? Garncarzem? Artystą? Designerem? Projektantem? Lubię o to pytać, bo w ciągu całej naszej działalności, każda odpowiedź jest całkiem inna.

Ceramiką herbacianą zajmuję się od 10 lat, ale z ceramiką jako taką mam do czynienia znacznie dłużej. Kiedyś nawet próbowałem to policzyć, ale wyszło mi prawie 30 lat i jednak wolę to ukryć (śmiech).

Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, o co pytasz. Nikt, kto do mnie przychodzi po czajnik, nie pyta mnie, czy jestem ceramikiem, garncarzem, czy rzemieślnikiem. Rozumiem skąd Twoje pytanie, ale ja nie mam na nie odpowiedzi. Teraz panuje chyba trend na nazywanie siebie projektantem, nawet jeśli po prostu wykonujesz te rzeczy. Dla mnie projektant to ktoś, kto robi prototyp, a wykonuje go przemysł albo jakiś zakład. Nie wiem, czy określanie się mianem projektanta może kogoś nobilitować. Często na wystawach byłem podpisywany jako „projektant” i to mnie wkurzało. Jestem wykonawcą. Tak, wymyśliłem ten przedmiot, ale przede wszystkim zrobiłem go własnymi rękami. I nie, nie może być tysiąca identycznych egzemplarzy. Nawet dwóch.

Projekt Pracownie_wywiad_Andrzej Bero_ceramika herbaciana_fot_Natalia Miedziak-Skonieczna

Nie chcę przez to umniejszać elementom twórczości w produkcji bardziej masowej. Pamiętam, jak byłem kiedyś na plenerze w fabryce. W jednym z pokoików siedziało kilka pań, które wycinały kształty z gąbeczek, przymierzały i sprawdzały – zanim, używając ich jak pieczątek – naniosły je na kamionkę. Wymyślały swoje własne wzory. Na koniec przychodził opiekun artystyczny pracowni i mówi, które są dobre i podpisywał się pod „swoim projektem”. To przecież te anonimowe postaci są tak naprawdę twórcami tego przedmiotu i wykonują najbardziej kreatywną część pracy, są ważnym ogniwem tego procesu.

Czuję się ceramikiem – to zawęża i wprost definiuje to, co robię. Rzemieślnik wymagałby dodatkowego precyzowania, jakim rodzajem rzemiosła się zajmuję. „Ceramik” jest wygodny i zostawia mi furtkę do zajmowania się także rzeczami, które nie będą do końca użytkowe.

Poza tym w latach 70. i 80., kiedy byłem młodym chłopakiem, pojęcie „rzemieślnik” budziło negatywne skojarzenia. To był taki cwaniaczek, robił to, co się sprzedawało i nie miał własnego gustu ani stylu. Mieszkałem w małym miasteczku, gdzie był jeden sklep określany mianem „rzemieślniczego” i tam było najgorsze badziewie. Lampy ze światłowodów i cała masa plastiku. Niestety, wtedy właśnie z tym mi się to określenie kojarzyło. Myślę, że przywrócenie dobrych konotacji ze słowem „rzemieślnik” jest super i bardzo się cieszę, że staracie się je odczarować, bo w gruncie rzeczy to piękne określenie.


ZOBACZ FILM

Andrzej Bero

UDOSTĘPNIJ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Projekt Pracownie

NAPISZ DO NAS

Chcesz opowiedzieć nam swoją historię? Znasz rzemieślnika lub artystę, który podzieli się z nami swoim doświadczeniem, pasją? Napisz do nas!

kontakt@projektpracownie.pl Od 25 maja 2018 roku obowiązuje „RODO”, czyli Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony danych osobowych i w sprawie swobodnego... >