Gdzie nagrzać i jak uderzyć? – lekcja w kuźni u Barona

Na długo przed wizytą w Kuźni Barona podglądamy się nawzajem na Instagramie. Sporadycznie komentujemy swoje posty, ale nasze ścieżki się nie splatają. Zanim spotkamy się z Konradem, odwiedzamy kilka rekomendujących go osób – m.in. Olka Oniszha czy Idę Karkoszkę. Pewnego dnia znajoma pyta nas o kuźnię, którą moglibyśmy polecić. Bez wahania wymieniamy tę Barona, po czym postanawiamy, że sami powinniśmy go w końcu odwiedzić. Okazuje się, że chęć jest dwustronna i Konrad chętnie zaprasza nas do swojego warsztatu na Nowolipkach.

O Konradzie przed wizytą wiemy niewiele. Tyle tylko, że robi noże na zamówienie i ma własną kuźnię. Poza sporadycznymi wpisami w kanałach społecznościowych Barona i jego brata Aleksandra, gdzie widzimy kilka gotowych ostrzy, nie jesteśmy w stanie zdobyć wielu informacji o działalności kowala. Do pracowni docieramy w jedno z piątkowych popołudni.

Projekt Pracownie_wywiad_kowal_Kuźnia Barona_fot_Karolina Lewandowska

Projekt Pracownie: Będę szczera. Nic o Tobie nie wiem. Nigdzie nie ma informacji na Twój temat.

Konrad: Wiesz, jaki jest podstawowy błąd w prowadzeniu własnej działalności? Nierobienie wokół niej medialnego szumu. Czyli dokładnie to, co widzisz w moim przypadku (śmiech). Ale nie narzekam, na razie i tak dopiero wychodzę z zamówień z zeszłorocznego sierpnia i września.

Jak to robisz? Czemu i tak wszyscy znają Kuźnię Barona?

To działa tak, jak to, w jaki sposób Ty do mnie trafiłaś. Z polecenia. Poczta pantoflowa jest jedyną prawdziwą reklamą, której można ufać. W pewnym momencie, gdy prowadzisz własną działalność i nawet próbujesz być trollem zamkniętym w swojej pracowni, to ludzie znajdują u innych Twoje produkty i chcą, żebyś wykonał je także dla nich. Zwłaszcza wtedy, gdy robisz coś bardzo rzadkiego. Mało kto robi skuwane damasty, a o nierdzewnych nie wspomnę. Znam może trzy takie osoby w Polsce. Ty nie widzisz moich reklam, bo nie są skierowane do Ciebie. Docieram do wąskiej grupy odbiorców, która wie czego chce i czego szuka.

Projekt Pracownie_wywiad_kowal_Kuźnia Barona_fot_Karolina Lewandowska

Zanim przejdziemy do tego, co na co dzień tu robisz, powiedz – dlaczego zostałeś kowalem? To nie jest najbardziej oczywisty wybór zawodu w dzisiejszych czasach.

Zdecydowałem się na kowalstwo 15 lat temu. Oczywiście jako dzieciak chciałem być żołnierzem albo poszukiwaczem skarbów. Na studiach coraz częściej myślałem o fachu kowala. Studiowałem archeologię, ponieważ mnie pasjonowała, ale szybko zrozumiałem, że po tym kierunku nie zostanę Indianą Johnsem i to przestało być aż tak bardzo pociągające.

Z metaloplastyką miałem styczność od najmłodszych lat. Moi rodzice są złotnikami, a w czasach mojego dzieciństwa, w socjalizmie i na początku przemian, nie było mowy o żłobkach czy przedszkolach. Dzieci spędzały czas z dziadkami, a w moim przypadku był to czas spędzony także w pracowni. Nauczyłem się lutowania, odlewania i w pewnym momencie zacząłem sam tworzyć. Myślę, że moi rodzice nie byli do końca zachwyceni tym wyborem.

Projekt Pracownie_wywiad_kowal_Kuźnia Barona_fot_Karolina Lewandowska

Dlaczego? Skoro sami byli rzemieślnikami, nie chcieli, żebyś Ty również się tym zajmował?

Na pewno nie chcieli, żebym został złotnikiem – chociaż w czasie mojej kontuzji również tym się zajmowałem. Uważali, że to ciężki zawód i bardzo niepewny. W zasadzie jak każdy rzemieślniczy. A biżuteria jest ostatnią rzeczą, po którą ludzie sięgają, kiedy są ciężkie czasy a obecnie kryzys goni kolejny. To produkt ostatniej potrzeby. Najwięcej mogą na nim zarobić pośrednicy, a nie sami twórcy rzemieślnicy. Trudno się wybić, zwłaszcza kiedy sam prowadzi swoją działalność – albo robisz, albo się promujesz w szerokim znaczeniu tego słowa. Trudno to pogodzić.

Czyli rodzice nie chcieli, żebyś został złotnikiem, więc Ty zdecydowałeś się na bycie kowalem…

Pojawiła się szansa na rozpoczęcie praktyk u nauczyciela mojego ojca. On uczył metaloplastyki na zimno i sam jest kowalem. Nazywa się Tadeusz Wojciech Hernik. Kiedy do niego trafiłem, nie byłem terminatorem, tylko od razu wskoczyłem na ucznia.

Projekt Pracownie_wywiad_kowal_Kuźnia Barona_fot_Karolina Lewandowska

Terminatorem?

Kimś, kto biega z miotłą po zakładzie i robi kawę swojemu mistrzowi (śmiech).

I jak wygląda nauka kowalstwa?

Kowal to najprostszy zawód na świecie. Wystarczy wiedzieć, gdzie nagrzać i jak uderzyć. Przez pierwsze kilka miesięcy przychodzisz do kuźni dwa lub trzy razy w tygodniu i kujesz tyle, ile wytrzymasz. Schodzi skóra z rąk, masz pierwsze poparzenia. Znowu przychodzisz, Twoja skóra robi się coraz twardsza i wtedy zaczynasz pracę pięć dni w tygodniu. Podglądasz mistrza, wspólnie wykuwacie kolejne projekty i nabierasz doświadczenia. Ja u mistrza Hernika praktykowałem dwa lata. On robił przede wszystkim kowalstwo artystyczne i także takiego mnie uczył.

Kowalstwo można według mnie podzielić na cztery grupy – to oczywiście mój autorski podział, a nie książkowe definicja. Masz kowala podkuwacza – specjalistę co podkuwa konie, wiejskiego kowala, który jest jednocześnie zazwyczaj podkuwaczem i robi narzędzia rolnicze, siekiery i lemiesze, a dalej kowala miejskiego oraz przemysłowego. Ten miejski już nie robi narzędzi rolniczych, bardziej płoty, bramy oraz wyroby artystyczne i obecnie często bliżej mu do ślusarza. Kowal przemysłowy pracuje w fabryce i nie ma nic wspólnego z działalnością artystyczną, pracuje na taśmie.

Projekt Pracownie_wywiad_kowal_Kuźnia Barona_fot_Karolina Lewandowska

A Ty jesteś w której grupie…?

W piątej! (śmiech) Jestem kowalem autorskim. Kuję noże, biżuterię. Czasem robię rzeczy na zlecenie i półfabrykaty, z których inni ludzie tworzą jeszcze inne, swoje rzeczy, więc jestem też kowalem miejskim.

Wspominałeś o tym, że taki miejski kowal jest bardziej ślusarzem. Co najbardziej odróżnia te zawody?

Ślusarz to człowiek, który robi rzeczy na zimno. W kowalstwie nic nie robisz na zimno. To najważniejsza różnica. Wspomniałem o tym, bo kuźni i kowali artystycznych jest masa, ale ich działalności upadają ze względu na ceny. Łatwiej i taniej jest kupić odlewy żeliwne lub gotowe odkuwki, kupić spawarkę albo giętarkę i już praktycznie jesteś „kowalem”. Chociaż tak naprawdę to ślusarzem.

Projekt Pracownie_wywiad_kowal_Kuźnia Barona_fot_Karolina Lewandowska

Co było po dwuletniej praktyce u mistrza?

Potem był szereg moich kuźni. Pierwsza upadła ze względów finansowych. Dopiero trzecia lub czwarta – poza tą – przynosiła zyski. Normalne, nie wegetatywne.

Doszliśmy do momentu, w którym jesteś teraz. Mimo poparzonych dłoni i schodzącej z nich skóry nie zdecydowałeś się porzucić tego zawodu.

Determinuje to przede wszystkim pasja i chęć tworzenia. W swoich kuźniach robiłem stojaki na wino, serwetniki, widełki do kominków, pogrzebacze. Małe „miejskie” kowalstwo, bo zawsze byłem sam. Musiałem mierzyć siły na zamiary. Trudno kuć rzeczy, których nie możesz samodzielnie unieść choć i takie się zdarzały. Teraz tworzę dużo noży, głównie kuchennych, robię też stosunkowo dużo półfabrykatów do dalszej obróbki. Jak to mawiał mój mistrz: trzeba dążyć do tego, żeby być człowiekiem renesansu. Trzeba być ciekawym, uczyć się. Do wszystkiego dochodziłem praktycznie sam, często metodą prób i błędów. Ten nóż jest takim przykładem.

Projekt Pracownie_wywiad_kowal_Kuźnia Barona_fot_Karolina Lewandowska

Konrad pokazuje nam jeden ze swoich noży do krojenia sushi.

W Japonii nie mam uniwersalnych narzędzi. Na przykładzie tego noża, który teraz oglądasz – tu wszystko jest po coś albo z czegoś wynika. Zarówno pod względem technologicznym, jak i materiałowym. Ten nóż służy tylko i wyłącznie do krojenia sushi. Masz tu ostrze odkute i wyszlifowane tak by odseparowywało krojoną powierzchnię od siebie. Z jednej strony jest wklęsłe, więc tnąc, nie wyciągasz ryżu, a do tego jest długi możesz wykonać tylko jeden precyzyjny ruch. Takie noże do sushi to świetny produkt. Sushi masterzy tak jak w każdej japońskiej sztuce dążą do ideału, przez co potrzebują idealnego spersonalizowanego i kunsztownego narzędzia. Ja to dla nich robię. Jest to długa praca wymagająca cierpliwości i skupienia oraz wiedzy.

A taki zwykły nóż stołowy, który mam w szufladzie w domu, z czego jest zrobiony?

Zwykłe noże to monolity. Jedna stal, łatwa w obróbce mechanicznej, przez to tania i powtarzalna w milionach sztuk.

Projekt Pracownie_wywiad_kowal_Kuźnia Barona_fot_Karolina Lewandowska

Na Twoim Instagramie widziałam też biżuterię.

Tak, w czasie kontuzji, która odcięła mnie od tradycyjnego kowalstwa na blisko 3 lata, chciałem robić coś, co nazwałem kowalską biżuterią. To była taka iskierka mojej kowalskiej duszy. Wtedy doskonaliłem technikę mokume gane. To metoda łączenia ze sobą metali kolorowych. Pamiętam, że do zgrzewania mokume dochodziłem rok, ale byłem bardzo zdeterminowany. Zasadniczo każdego dnia robisz standardowe kowalstwo i projekty-zajawki, indywidualne zamówienia, które dają możliwość poszerzenia swoich kompetencji. Takie zamówienia są najczęściej trudne ale je uwielbiam. Chcesz sprawdzić, czy się da. A jak już wiesz, że jest to możliwe to zastawiasz się jak i co może się po drodze wydarzyć. Wyobraźnie masz opartą o dotychczasowe doświadczenia. Tylko nie da się wiedzieć wszystkiego . Tu ogromną rolę odgrywa mój charakter do podejmowania wyznań i odkrywania nowego . Reszta to wiedza, którą zdobywasz od innych, z książek, czy współczesnych mediów.

Miałeś szczęście, że jesteś dosyć młody i udało Ci się zaczerpnąć tej wiedzy od mistrza. Większość nowofalowych rzemieślników to samouki.

Ja nie jestem nowofalowym ani nowym rzemieślnikiem. Poszedłem tradycyjną drogą. Jestem zrzeszony w cechu, nie jestem partaczem! (śmiech)

Projekt Pracownie_wywiad_kowal_Kuźnia Barona_fot_Karolina Lewandowska

Jesteś w cechu?

Oczywiście, ponieważ trzeba wstąpić do cechu, żeby móc podejść do egzaminu państwowego na czeladnika, którym jestem. Kiedyś, jak nie było się w cechu albo oblało się egzamin, to można było zapomnieć – jak w przypadku fachu moich rodziców – o przydziale srebra. Nie byłaś rzemieślnikiem po szkole, to niczego nie mogłaś załatwić. Nie należałaś do cechu, to znaczy, że nie umiałaś zdać egzaminu i nie powinnaś mówić, że cokolwiek umiesz. Dziś jest inaczej. Cech nic nie daje.

Uważasz, że o tym, czy jest się dobrym rzemieślnikiem, świadczy to, czy masz papier?

O tym, czy jesteś dobrym czy złym rzemieślnikiem świadczy to, czy na przykład meble, które robisz się rozpadają, czy nie. Dużo osób myśli, że coś umie. Kiedyś było się czeladnikiem, mistrzem albo partaczem. Ci ostatni byli dużo tańsi niż ci, którzy płacili składki na cech, ale jednocześnie ich produkty były mniej trwałe albo zwyczajnie gorsze. Wszyscy to wiedzieli i było jak teraz – jeśli wybierasz tańszy odpowiednik, nie zakładasz, że będzie służył przez lata. O Twoich umiejętnościach świadczy przede wszystkim Twoja wprawa i doświadczenie. Przychodzi tu do nas czasem świetny znajomy mojego ojca, grawer Piotr Smalek, który używa raptem dwóch narzędzi. Robi piękne rzeczy, totalne cuda. On Wam nawet pokaże, jak te czynności po nim powtórzyć, to proste, bierzesz i pchasz. Tyle tylko, że nigdy nie osiągniesz tego poziomu, co on, dopóki nie zdobędziesz jego praktyki. On ma lekkość, wprawę. Dopóki sama się nie nauczysz, to nikt tego za Ciebie nie zrobi.

Projekt Pracownie_wywiad_kowal_Kuźnia Barona_fot_Karolina Lewandowska

Jesteś pierwszą niewiele ode mnie starszą osobą, który jest czeladnikiem i należy do cechu. Opowiedz, proszę, jak wyglądał Twój egzamin?

Na egzamin musisz przygotować pracę, która zaprezentuje Twoje umiejętności… Poza tym jest egzamin teoretyczny i praktyczny. Na teoretycznym odpowiadasz na pytania związane z BHP, rysunku czy prowadzenia firmy – musisz umieć obliczyć stawki netto i brutto, wiedzieć, ile małoletni pracownik może pracować w ciągu doby i jakie stanowisko może zająć. Czy z pręta o przekroju kwadratu otrzymasz dłuższy pręt okrągły o tej samej średnicy. Jest tam też kilka pytań materiałowych, trochę matematyki, ale oczywiście nikt nie pyta, jak zrobić podkowę. A szkoda. Następnie jest część praktyczna, na której losujesz swoje kowadło, żeby nie było wątpliwości, że to które dostałeś, miało wpływ na wynik egzaminu. Wykonujesz zadany projekt. Ja miałem zrobić tzw. cebulę i oscypek. Czyli w pierwszym przypadku rozciąć pręt na cztery, skręcić go i odkręcić. Drugi przypadek to pręt nacięty na cztery, skręcony, sklepany w kwadrat i odkręcony. Powstają wówczas takie charakterystyczne romby. Z cebuli i oscypka musiałem wykonać trzy narzędzia – pogrzebacz, grackę i szczypce. Wspominam to dosyć dramatycznie, bo kiedy przystępowałem do egzaminu, zabrakło dla mnie prętów, więc najpierw 3 godziny musiałem przekuwać stal, żeby przystąpić do pracy. Egzamin trwa łącznie 8 godzin.

Projekt Pracownie_wywiad_kowal_Kuźnia Barona_fot_Karolina Lewandowska

A czemu nie przystąpiłeś do egzaminu mistrzowskiego?

Chciałem, ale moje zerwane więzadła mi to uniemożliwiły. Zresztą, pamiętam, że byłem na Smoczej w Cechu Rzemiosł Metalowych, bo chciałem zdawać egzamin tutaj, na miejscu, nie w Lublinie, ale odmówiono mi. Powiedzieli, że od lat 80. nie przeprowadzili żadnego egzaminu w zawodzie kowala, bo nie mają już ludzi do komisji. W komisji może zasiadać tylko mistrz z odpowiednim stażem.

To nasza pierwsza wizyta w kuźni, więc prosimy Barona, żeby pokazał nam, jak faktycznie wygląda jego praca. Przechodzimy przez warsztat i dochodzimy do ostatniego, najciemniejszego pomieszczenia. Konrad rozpala piec. W zaledwie kilka sekund temperatura znacząco rośnie. Rzemieślnik pokazuje nam kilkanaście prętów rozrzuconych po ziemi. Opowiada, gdzie je znalazł i jaka jest geneza ich pochodzenia. Unosi jeden z nich i wkłada go do żarzącego się ognia. Czekamy kilka chwil. Baron pokazuje nam płaskowniki swojej roboty, opowiada o tym, jak nad nimi pracuje, łącząc ze sobą poszczególne stale. Za pomocą kleszczy wyciąga pręt z pieca, kładzie na kowadle, a następnie zdecydowanym ruchem uderza po raz pierwszy.

Projekt Pracownie_wywiad_kowal_Kuźnia Barona_fot_Karolina Lewandowska

Wow! Musisz mieć bardzo dużo siły! Skąd wiesz, ile masz tę stal trzymać w piecu? Robisz to „na oko”?

Jak widzicie, kuźnia jest dosyć gorącym miejscem (śmiech), ale kowalem może być każdy! Nie może bać się tylko temperatury i brudu! Nie ma znaczenia wiek i płeć. Wbrew temu, co widzisz, nie trzeba mieć aż tak wiele siły, żeby wykonywać tę pracę. Tak jak mówiłem, liczy się wyczucie. To plastyczna materia. Narzędzia pracy też nie są skomplikowane – młotek, kowadło i kleszcze. Nie ma tu wielkiej filozofii. Stal podgrzana do 1100 stopni staje się „miękka”, wiedząc gdzie uderzyć zaczyna się ciebie „słuchać”. Wiem, która stal ile czasu może być w piecu, część z nich można nawet bardzo szybko spalić. Ta, z którą na co dzień pracuję, jest narzędziowa. A ta, to zwykła stal konstrukcyjna, ona nie ma w sobie nic – prawie żadnych dodatków stopowych, trochę węgla i krzemu, więc nie ma obaw. Inne stale mogłyby po przegrzaniu zrobić się kruche, gąbczaste, brzydko się wypalić i stracić na swojej funkcjonalności i właściwościach.

Projekt Pracownie_wywiad_kowal_Kuźnia Barona_fot_Karolina Lewandowska

Konrad kończy przekuwać kawałek stali, którym zajmował się pod koniec naszej rozmowy. Temperatura w kuźni jest niesamowicie wysoka. Baron przycina pręt i podaje go do ręki jednej z nas [na wywiad w pracowni kowalskiej wybieramy się w kobiecym gronie] i z uśmiechem dodaje:

Proszę. Płaskownik bez duszy stał się otwieraczem. Będziecie miały pamiątkę z Kuźni Barona.

Zdjęcia zostały wykonane w dawnej pracowni kowala na Nowolipkach.
Obecny adres warsztatu znajduje się w sekcji poniżej galerii.


ZOBACZ FILM

Kuźnia Barona

UDOSTĘPNIJ

ul. Kostki Potockiego 4, Warszawa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Projekt Pracownie

NAPISZ DO NAS

Chcesz opowiedzieć nam swoją historię? Znasz rzemieślnika lub artystę, który podzieli się z nami swoim doświadczeniem, pasją? Napisz do nas!

kontakt@projektpracownie.pl Od 25 maja 2018 roku obowiązuje „RODO”, czyli Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony danych osobowych i w sprawie swobodnego... >