O stowarzyszeniu Serfenta słyszymy nie tylko od znajomych rzemieślników, ale także sami docieramy do informacji związanych z działalnością Pauliny Adamskiej, Ani Krężelok i Łucji Cieślar. Przyjaciółki wzięły na warsztat plecionkarstwo – rzemiosło z ogromną historią. Postawiły sobie za cel podtrzymanie jego żywotności i szerzenie wiedzy na temat wypłatania wśród młodych twórców. Założyły wyjątkowe stowarzyszenie wspierające działalność polskich plecionkarzy. Serfenta to jednak nie tylko idea, ale przede wszystkim działanie – warsztaty, wystawy, badania etnograficzne, które mają przybliżyć niełatwą sztukę osobom, które chciałyby kontynuować tę rękodzielniczą tradycję.
Projekt Pracownie: Wasza przygoda z plecionkarstwem zaczęła się w 2009 roku. Czy możesz opowiedzieć, jak wszystko się zaczęło? Wiemy, że początkowo odwiedzaliście Podlasie, Kaszuby, a z czasem dotarliście także do Norwegii i na Islandię.
Paulina Adamska: Pomysł na plecionkarstwo w Serfencie jest połączeniem moich pasji, wykształcenia i umiejętności manualnych. Od zawsze lubiłam pracować rękami i tworzyć. Bliska jest mi też natura i niezależność. To wszystko jest obecne w Serfencie. Stworzyłam sobie wymarzone miejsce pracy i dziś je dzielę z przyjaciółkami – Anią Krężelok i Łucją Cieślar. Nasza idea wciąż rośnie.
W poszukiwaniu dla siebie miejsca w życiu dotarłam z rodzinnego Torunia do Cieszyna, gdzie studiowałam etnologię i gdzie mieszkam świadomie do dzisiaj. Uczyłam się też w wyjątkowej szkole w Woli Sękowej – na uniwersytecie ludowym rzemiosła artystycznego, gdzie można zdobyć umiejętności rękodzielnicze z dziedziny tkactwa, ceramiki, wikliny, haftu, rzeźby i wielu innych. Świetnie się złożyło, że to właśnie od wikliny miałam wspaniałego nauczyciela – Zdzisława Kwaska, który był zapalnikiem wszelkich inicjatyw. Wspólnie braliśmy udział w wielu artystycznych działaniach i wtedy właśnie zrodził się pomysł sprawdzenia, czy są jeszcze tradycyjni plecionkarze w Polsce.
Podróże zaczęliśmy od doliny Wisły. Mieliśmy pierwsze informacje – zebrane samodzielne, jak też potwierdzone w literaturze, które kierowały nas właśnie w tamte rejony. Dzięki temu, że Wisła płynie przez całą Polskę, organizowaliśmy wzdłuż niej wyprawy badawcze. Już pierwsze spotkanie z tradycyjnymi plecionkarzami w Lucimi pod Radomiem było tak owocne, że wiele dni zajęło mi porządkowanie materiałów – nagrań, zdjęć, przywiezionych koszy. I już wtedy wiedziałam, że pomysł na prowadzenie takich badań był świetny i potrzebny. Bo wciąż są ludzie, z którymi można rozmawiać i od których da się uczyć wyplatania. Tym właśnie się kierujemy – nie tylko zbieramy informacje według kwestionariusza badawczego, ale też uczymy się rzemiosła w praktyce. Jesteśmy instruktorkami rękodzieła, prowadzimy warsztaty plecionkarskie dla dzieci i dorosłych, hobbystyczne i profesjonalne. Dzięki temu, że uczyłam się najpierw wyplatania od Zdzisława, który jest nauczycielem zawodu koszykarz-plecionkarz, a następnie przez wiele lat zdobywałam wiedzę i umiejętności od ludowych plecionkarzy w terenie, to stworzyłam własną koncepcję nauczania tego rzemiosła, którą praktykujemy i wciąż rozwijamy w Serfencie.
Kolejne wyprawy badawcze zaprowadziły nas w dalsze regiony Polski. Odwiedziliśmy przebogate w rzemiosło Podlasie, Wielkopolskę, Podkarpacie, Kaszuby i wiele innych miejsc. Następnie przyszedł czas na zagranicę. Byliśmy na Ukrainie, w Czechach, w Niemczech. A najbardziej obfite badania przeprowadziliśmy w Norwegii. Właśnie ta możliwość porównania stanu plecionkarstwa w Polsce do tego, co dzieje się zagranicą, szczególnie nas rozwinęła. Gdy następnie poznaliśmy sytuację w Szkocji i Danii, gdzie nie ma już tradycyjnych twórców plecionkarzy, stało się dla nas jasne, jak wielki skarb posiadamy i że jesteśmy gotowi się nim dzielić. Na przykład uczyć tych technik, które już zostały tam zapomniane, czy pracować narzędziami, które wyszły z użycia. Stąd zrodził się nasz kolejny pomysł na warsztaty dla grup z zagranicy u samych twórców. Zaprzyjaźnieni z nami plecionkarze zapraszają do swych pracowni, pokazują kulisy pracy, dzielą się umiejętnościami. Dzięki temu nasze rzemiosło będzie żyło nie tylko w Polsce, ale też zagranicą.
Dlaczego akurat plecionkarstwo? Czy możesz przybliżyć naszym czytelnikom, co charakteryzuje to rzemiosło oraz jaka jest jego geneza?
Paulina Adamska: Podobno to najstarsze rzemiosło na świecie! (śmiech) Badacze tematu zwykli się spierać, co jest starsze – wyplatanie, tkanie czy garncarstwo? Pewnie nigdy się tego nie dowiemy, miło jest jednak myśleć, że bierzemy udział w czymś tak odwiecznym i że dopisujemy do tej historii swój własny rozdział. Ja osobiście pokochałam plecionkarstwo za jego naturalność i możliwości. Jeśli znamy podstawowe techniki, możemy swobodnie dobierać materiały, korzystając z tych mniej popularnych, i po prostu upiększać swoje prace. Każdy kosz i plecionka, które powstają na prowadzonych przez nas warsztatach, są wyjątkowe. I to właśnie lubię – wyplatanie daje cudownie szerokie możliwości.
Jak wyglądały Wasze pierwsze wizyty u plecionkarzy? Nawiązywanie współpracy i budowanie wzajemnego zaufania?
Paulina Adamska: Chyba mieliśmy i wciąż mamy szczęście. Udało nam się pozyskać zaufanie tych wszystkich osób, które odwiedzamy i które z biegiem czasu stały się naszymi przyjaciółmi. Pierwsze wywiady prowadziłam w 4-osobowej grupie badaczy. Każdy z nas był inny, o co innego pytał i wnosił do spotkania własną, niepowtarzalną energię.
Przede wszystkim plecionkarze to najczęściej serdeczni, kochani ludzie. Naprawdę interesujemy się ich życiem, zwyczajnie bardzo się lubimy. Samo zbieranie materiałów etnograficznych polega na wielogodzinnych rozmowach, podczas których już można się dobrze poznać. Do tego my często wracamy z kolejnymi pytaniami, prośbami o pokazanie warsztatu, nauczenie nas wybranego wzoru, a następnie z zamówieniami na produkty. Rozmowy zaczynają się od pracy, ale skręcają na przeróżne tory. Dziś gdy dzwonię do Pani Heli, która plecie z rogożyny, to zwyczajowo pytam o jej prawnuczkę. Panią Jadzię – o gospodarstwo, a Grzesia – o kota (śmiech). I wszystkich oczywiście o zdrowie. Teraz, po 10 latach, zapraszamy plecionkarzy do swoich domów. Na przykład gdy prowadziliśmy warsztaty mistrzowskie z Panią Stefą, to przez 10 dni mieszkała u nas, w prywatnych domach, nie w hotelu. I to nie z oszczędności, ale dlatego, że tak zdecydowałyśmy, żeby być blisko.
Wasze stowarzyszenie łączy pokolenia. Współpracowaliście z mistrzami plecionkarstwa takimi jak Jan Zogata czy Todzia Sowińska. Prowadzicie warsztaty dla młodych twórców. Jak oceniacie tę międzypokoleniową zależność? Chęć dzielenia się wiedzą przed doświadczonych mistrzów i ciekawość tradycyjnego rzemiosła wśród młodych?
Łucja Cieślar: Pani Stefania, lat niemalże 80, która przyjeżdża prowadzić u nas warsztaty, mówi: „to wszystko chodzi o ludzi, ja nie lubię sama w domu siedzieć”. I jeszcze o to, że dzięki nam ma poczucie, że jej wieloletnia praca nie zaginie, ale młodzi będą dalej wyplatać, kiedy jej już zabraknie. Spotkanie pokoleń to dla nas ogromna wartość. Każdy z mistrzów i mistrzyń jest wyjątkowy i oprócz wspaniałych umiejętności rzemieślniczych ma też swoją opowieść o niezwykłym życiu. Pan Jan to wspaniały gawędziarz. Pani Todzia to była dusza człowiek, przyjaciółka Serfenty i takie dobre serduszko – kto miał okazję ją odwiedzić, nie zapomni jej pysznych pierogów. Podczas warsztatów z Panią Stefanią uczestnicy nie tylko wyplatają, ale też słuchają oberka granego na harmonijce, śpiewu piosenek, które Stefa zna od swojej mamy. W tych okolicznościach często spotyka się środowisko wiejskie i miejskie – co jest bardzo ciekawe i rozbija stereotypowe myślenie. Takie spotkanie to dużo więcej niż tylko przekaz umiejętności – to nawiązanie przyjaźni, bo plecionkarstwo łączy. Współpracujemy z osobami, które mają otwartą głowę, choć często końcowy efekt warsztatów czy zamówienie produktów stanowi efekt długich godzin naszej pracy – rozmów, przekonywania, namawiania. Kogo to dziś interesuje, kto to jeszcze będzie robił – dziwią się. No nas, takie szalone dziewczyny z Cieszyna, i jeszcze wiele osób, które chciałyby tego spróbować, ale nie mają do rzemiosła dostępu. No bo kto pojedzie na wieś szukać plecionkarzy? My pojechałyśmy, znalazłyśmy, namówiłyśmy – teraz chcemy się tym dzielić. Każdy, kto spróbuje sam wyplatania, później docenia zauważony w sklepie koszyk czy torbę, bo wie, jaka praca została włożona w jego wykonanie. To dla nas i dla naszych mistrzów ogromna wartość. A młodsze pokolenia – jeżeli tylko damy im dostęp do rzemiosła – same odnajdą dla niego miejsce we współczesności. Widzimy, jak kreatywne projekty powstają czy na warsztatach, czy kiedy współpracujemy np. z Akademiami Sztuk Pięknych (Kraków, Łódź, Gdańsk). A śmiesznych historii z warsztatów i z życia plecionkarzy mamy bez liku. Jeśli ktoś chce je usłyszeć – to musi przyjechać na warsztaty!
Na swoim koncie macie kilka interesujących projektów, w tym także książkę „Plecionkarskim szlakiem Wisły”, w której opisaliście historię odwiedzonych plecionkarzy. Czy któraś z wizyt w pracowni wywarła na Was największe wrażenie? Jak wspominacie odwiedziny o plecionkarskich mistrzów?
Paulina Adamska: Dla mnie ukochanym miejscem, do którego wracam, jest Lucimia, czyli pierwsza plecionkarska miejscowość na szlaku Serfenty. Zaprzyjaźniłam się tam z wieloma osobami, najbardziej z Todzią Sowińską, która od pierwszej wizyty otworzyła przed nami swój dom. To właśnie u niej spotykaliśmy się na wspólne wyplatanie i śpiewy. To w jej kuchni gromadziła się gromada plecionkarzy, gdy przyjechaliśmy pewnej zimy z Norweżkami, które chciały nauczyć się wyplatać lucimskie kosze kabłącoki. Dzwoniłyśmy do siebie na święta, odwiedzałam ją z rodziną, ona przyjeżdżała do Cieszyna. Była wesołą, otwartą na świat osobą, która stale nam kibicowała i życzyła jak najlepiej. I mimo że Todzia niespodziewanie zmarła na początku tego roku, to Lucimia jest mi tak bliska, że planujemy tam kolejne działania.
Łucja Cieślar: Ja pracuję w Serfencie krócej od dziewczyn, więc poznaję plecionkarzy już jako „przyjaciółka przyjaciółki”. Są to tak cudowni ludzie, że nie mamy problemu z nawiązaniem relacji. Urzekło mnie małżeństwo z Podkarpacia, oboje powyżej 80 lat, on plecionkarz łopołcorz. Mimo stażu małżeństwa mówią do siebie z taką miłością i mają w sobie tyle radości, że poczułam ogromne wzruszenie. Lubimy się też bardzo z Panią Stefanią, która ostatnio odwiedziła nas w Cieszynie, gdzie prowadziła mistrzowskie warsztaty z rogożyny. Przez cały tydzień gościłyśmy ją w swoich domach, zabierałyśmy na wycieczki. Ta praca pokazała mi, jak ważne dla biznesu są dobre relacje i przyjaźnie. Kiedy ludzie się lubią, wtedy współpraca idzie naprawdę dobrze. A tak w sekrecie to powiem Wam, że mam tajny projekt wpisu na bloga „10 rzeczy, których nie chcesz wiedzieć o pracy plecionkarza”, bo czasem spotykają nas naprawdę zabawne historie.
Na Waszej stronie działa też sklep, w którym można nabyć produkty plecionkarskie. Jak oceniacie ich popularność?
Łucja Cieślar: Kto nie ma w domu ani jednego koszyczka lub innego plecionego przedmiotu – ręka do góry! Kosz to bardzo żywotny przedmiot, plecione pojemniki są naturalne, piękne i służą przez pokolenia. Ale plecionki to nie tylko kosze, choć te są najpopularniejsze – już drugi sezon triumfy święcą plecione torebki. Można je zauważyć w wielu sklepach, również dużych sieci. Produkty, które my proponujemy, są kierowane do świadomego konsumenta – jeżeli ktoś u nas kupuje plecioną torbę z rogożyny, wspiera nas i całą naszą działalność oraz mistrza, z którym współpracujemy. Sprawia też, że polskie rzemiosło trwa i mistrzowie widzą sens swojej pracy – wyplatają, kiedy ktoś kupuje ich produkty. Dlatego też one nigdy nie będą kosztowały tyle, ile kosze w sieciówce – są unikatowe, powstaje ich tylko kilka sztuk, a plecionkarze każdy element swojej pracy wykonują ręcznie. Wyceniamy cały proces pracy, od ścięcia materiału przez suszenie do powstania torebki czy kosza. I cieszymy się ogromnie, że w Polsce rośnie grupa świadomych klientów, którzy nie tylko szukają taniego produktu, ale doceniają wartość pracy ręcznej, naturalnego materiału, kunsztu wyplotu, poświęcenia i wyjątkowego, polskiego rzemiosła. Północ Europy czy np. Japonia widzi w naszym rzemiośle ogromną wartość. Bardzo ważne, żebyśmy i my ją zobaczyli. Nad tym też codziennie pracujemy! Wczoraj dzwoniła do mnie wzruszona dziewczyna, która nie mogła się nachwalić plecionej torby, a jak jeszcze dowiedziała się, że może zobaczyć film o jej powstaniu – to była zachwycona. To sprawia nam ogromną radość i nadaje tej pracy sens. Jeszcze zdradzę trochę kulisy – nasi mistrzowie to zwykle osoby starsze (choć nie tylko), które żyją w rytmie natury. Dlatego czasem zdarza się, że klient musi poczekać na to, aż powstanie jego kosz, bo sianokosy, żniwa czy inne aktywności pochłaniają mistrzów całkowicie. Albo zima, kiedy spadnie 1,5 metra śniegu, nie pozwala nakopać korzeni na koszyk. Są to dla nas codzienne wyzwania, ale jednocześnie stanowią one urok tej pracy! To, co możemy zrobić i robimy – to eksponowanie autora, który stoi za każdym produktem, opowiadanie o materiale i wartości, jaką widzimy w pracy ręcznej.
Wyprodukowaliście też filmy edukacyjne „Pleć to sam”. Jak wyglądała praca nad materiałem?
Anna Krężelok: Gdy już zdobyliśmy zaufanie plecionkarzy, wyjaśniając, kim jesteśmy i dlaczego opętał nas temat plecionkarstwa, udawało nam się ich namówić, by pokazali, jak wykonać dany kosz od początku do końca. Podczas filmowania tłumaczyliśmy im, jak powinni ustawić ręce, jakie fragmenty pokazać dokładniej. Sami przy tym uczyliśmy się gestów od nich, a proces nie zawsze był łatwy, ponieważ często mistrzowie mają te ruchy zapisane w ciele od lat, nie potrafią natomiast tego wyjaśnić. Dużo zabawy sprawił nam wybór poszczególnych nagrań. Chcieliśmy jasno pokazać proces, uchwycić wszystkie etapy, a jednocześnie nie przesadzić z długością trwania filmu. By przedstawić wszystko klarownie, podzieliliśmy filmy na etapy. Umieściliśmy przed każdym z nich planszę wyjaśniającą, co dokładnie w tym momencie będzie się działo. Czasem, żeby coś doprecyzować, konieczne było dodanie napisów. Podczas produkcji wpadliśmy na pomysł opracowania „ściągi”, czyli pokazania poszczególnych etapów tworzenia kosza na infografikach, co umożliwia odtworzenie sobie danego fragmentu bez konieczności ponownego obejrzenia filmu. Kolejną ciekawą przygodą była produkcja filmów z angielskimi napisami. Zaczęliśmy od zrobienia transkrypcji wypowiedzi filmowych, które czasem były gwarowe, więc sami musieliśmy się nieraz zastanawiać, cóż plecionkarz miał na myśli. Później zleciliśmy tłumaczenie na angielski, następnie dopasowywaliśmy napisy do filmu, co często wiązało się z koniecznością skracania tekstu. I trzeba to było robić z głową!
Zrealizowaliście także 4 wystawy – „Niech się plecie!”, „Viva Basket!”, „Sploty na fali” i „Pleciemy!”. Czy możecie przybliżyć nam idee tych wydarzeń?
Paulina Adamska: Pierwsze wystawy – „Niech się plecie!” i „Viva Basket!” miały na celu pokazanie plecionkarzy jako twórców. Chcieliśmy przenieść punkt ciężkości z przedmiotu – plecionego koszyka – na jego autora. Dlatego fotografowaliśmy rzemieślników w ich naturalnym otoczeniu, a zdjęcia są drukowane w takiej skali, by widz miał wrażenie, że spotyka się na wystawie z prawdziwymi ludźmi. Dodatkowo np. wystawa „Niech się plecie!” została wzbogacona wypowiedziami poszczególnych osób w ich oryginalnym brzmieniu, czyli z użyciem gwary. Do tego zawsze pokazujemy plecione wyroby – kosze, buty, kapelusze, pułapki na ryby, sieci.
Kolejne wystawy akcentują z kolei poszczególne materiały plecionkarskie i ich wykorzystanie. Dodatkowo „Sploty na fali” i „Pleciemy!” opowiadają historię współpracy z projektantami. Dzięki projektom prowadzonym z Wydziałem Form Przemysłowych Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie powstała wyjątkowa kolekcja nowoczesnych plecionych produktów, takich jak lampy, maty, pufy.
Prowadzicie również badania etnograficzne. Czy możesz opowiedzieć o tym więcej? Jakie znaczenie ma znajomość etnografii w biznesie?
Paulina Adamska: Same badania etnograficzne pozwalają doskonale poznać przedmiot badań. Możemy śmiało powiedzieć, że wiemy o plecionkarstwie już wiele. Na przykład budujemy zainteresowanie na torby plecione z rogożyny, czyli pałki wodnej, i mamy w ofercie modne shoppery. Dzięki temu, że dysponujemy dużą wiedzą zaczerpniętą z literatury etnograficznej o rogożynie jako materiale, wiemy, jak dawniej wyglądała jej masowa ścinka przy użyciu łodzi i profesjonalnych kos, jakie były wzory czy jak przebiegała współpraca z projektantami.
Łucja Cieślar: W naszym modelu biznesowym etnografia to serce Serfenty. Od etnograficznej pasji się zaczęło, dziś nasz biznes opiera się na współpracy z mistrzami i mistrzyniami plecionkarstwa. Czyli przede wszystkim na długo budowanej (od pierwszej wyprawy badawczej minęło już 10 lat) dobrej relacji, zaufaniu, czasie poświęconym na godziny rozmów i wizyt. Widzimy w pracy rąk i rzemiośle plecionkarskim ogromną wartość, również na płaszczyźnie ogólnoludzkiej. Z jednej strony mamy mistrzów, którzy posiadają niezwykłe umiejętności, są też wyjątkowymi postaciami. Z drugiej strony – sferę designu, mody, młodych projektantów. Jak przekazać umiejętności oraz jak znaleźć nowe miejsce dla rzemiosła w dzisiejszym projektowaniu, wnętrzu, świecie? Na tej osi działamy i tak właśnie funkcjonuje nasz biznes. Obserwujemy trendy i widzimy przestrzeń dla tradycji w nowoczesności. Utrzymujemy relacje, szukamy uczniów, prowadzimy warsztaty z mistrzami lub same przekazujemy ich umiejętności, uczymy o rzemiośle i rzemiosła. Łączymy, prowokujemy do spotkań, ale też pośredniczymy, tłumaczymy, wyjaśniamy, szukamy płaszczyzn do współpracy. Jesteśmy otwarte na nowe pomysły i na nowe propozycje. Może ktoś, kto to właśnie czyta ten wywiad, już jutro do nas napisze i zacznie się nowy, wspaniały wątek w naszej pracy?
Jaki stowarzyszenie Serfenta ma plan na 2019 rok?
Anna Krężelok: W tym roku zamierzamy zarazić fascynacją plecionkarstwem jeszcze więcej osób. Dwa razy zaprezentujemy naszą wystawę „Pleciemy!/We weave!”, w tym raz w Niemczech, podczas festiwalu plecionkarskiego. Ruszymy na wyprawy etnograficzne, które są podstawą naszej pracy – do niedawno odkrytej przez nas plecionkarki tworzącej z pałki wodnej oraz plecionkarza używającego słomy. Czeka nas też plan filmowy i produkcja trzech filmów o produktach plecionkarskich. To wszystko robimy po to, aby plecionkarstwo żyło oraz by wspierać i zachęcać zaprzyjaźnionych z nami plecionkarzy do pielęgnowania tradycji. Częściej niż do tej pory będziemy prowadzić warsztaty wyplatania ze słomy, ponieważ ten materiał ma ogromny urok, a jest zbyt mało popularny. Natomiast wiklina wcale nie pójdzie w odstawkę, bo planujemy mistrzowskie warsztaty wyplatania kosza kabłącoka. Kabłącok to jeden z naszych ulubieńców – umiejętność wyplatania go udało nam się (wraz ze społecznością lokalną) wpisać na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego, a w głowie mocno siedzi nam jeszcze lista UNESCO. Zresztą rodzajów materiału nigdy nam nie dość, bo w ramach idei „mistrz tradycji” w warsztacie plecionkarza specjalizującego się w korzeniu świerka uczeń z regionu przez 8 miesięcy będzie pobierał nauki. Oprócz krążenia na terenie całej Polski z warsztatami plecionkarskimi czekają nas też wyjazdy do Belgii, Japonii czy na Słowację. Podczas wizyty Serfenty w Japonii w 2018 odkryliśmy, że tam plecionkarstwo nadal żyje, a Japończycy zachwycają się polskim rzemiosłem – w tym koszami z unikatowych materiałów. Planujemy stworzyć wspólnie wystawę polsko-japońską.
Wszystkie zdjęcia wykorzystane w materiale są własnością Stowarzyszenia Serfenta.
Stowarzyszenie Serfenta
- biuro@serfenta.pl
- 507 933 191, 517 152 687, 507 292 666
- ul. Przykopa 2/5
43-400 Cieszyn - http://serfenta.pl/