Wizyta w pracowni Bartka Ulatowskiego jest dla nas niemałym wyzwaniem. Przede wszystkim dlatego, że rozmowa z nim jeszcze bardziej komplikuje próby zdefiniowania współczesnych ręcznych wytwórców i ustalenia, czy czują się rzemieślnikami. Bartosz nazywa się projektantem. Realizuje autorskie pomysły i materializuje najbardziej niestandardowe koncepcje klientów. Pracuje z metalem i umiejętnie łączy go z innymi materiałami. Fascynuje się mechaniką precyzyjną i uważa, że aby mieć wolność twórczą, trzeba doskonale władać różnorodnymi technikami.
Kiedy przeglądamy Instagram Bartka, widzimy tam biżuterię, ale szybko dowiadujemy się, że nie czuje się on jubilerem. Dostrzegamy dizajnerskie projekty otwieracza do piwa z drewna, ale Bartek podkreśla, że nie jest specjalistą w jego obróbce. Finalnie docieramy do fotografii prezentujących pióra, które toczy w metalu we własnej pracowni, ale jak sam podkreśla – to tylko jeden z pomysłów, który obecnie realizuje. Im bardziej próbujemy ustalić, czym właściwie zajmuje się Bartosz, znajdujemy więcej pytań niż odpowiedzi. Niemniej wszystko to, co oglądamy w jego warsztacie, odznacza się detaliczną precyzją, starannym wykończeniem i pełni swoją funkcję – nieważne, czy to element gramofonu, stalowe elementy do narzędzi obróbczych, lampka, czy… ozdobna nakładka na zęby.
Projekt Pracownie: Przyznam szczerze, że nawet nie wiem, od czego zacząć. Podczas większości naszych rozmów jesteśmy w stanie chociaż symbolicznie sklasyfikować czyjąś działalność, biorąc pod uwagę materiał, w którym dany rzemieślnik pracuje, lub rzeczy, które wytwarza. W Twoim przypadku jest inaczej.
Bartek Ulatowski: Czułem, że to będzie trudność towarzysząca naszej rozmowie. Od początku dopytujesz, kim jestem, a ja mogę odpowiedzieć jedynie, że dziwnym człowiekiem (śmiech). Skończyłem rzeźbę na ASP, ale po studiach uznałem, że fajnie byłoby robić coś konkretniejszego w życiu. Zdecydowałem, że zajmę się wykonywaniem opraw do mieczy japońskich.
Oprawy do mieczy? To był w Twojej ocenie pewniejszy zawód niż rzeźbiarz? (śmiech)
W tamtym czasie tak! Bardzo podobała mi się ich estetyka, minimalizm. Praca przy oprawie mieczy wymaga dużej wiedzy z zakresu złotnictwa i nie ma wielu specjalistów podejmujących się takich zamówień. Wiele lat trenowałem w klubie sportowym, gdzie ćwiczyłem szermierkę japońska i podłapałem kilka fajnych kontaktów do ludzi, którzy wyjaśniali mi, jak robić oprawy i rozumieć estetykę japońską oraz, co w takiej oprawie jest najważniejsze. To przede wszystkim techniki złotniczo-jubilerskie zbliżone do naszych dawnych europejskich, jednak sama estetyka jest zupełnie inna. W odróżnieniu od europejskiej dawnej sztuki złotniczej w Japonii używano dużej ilości stopów różnych metali. Na rzeźbie nauczyłem się sporo, więc to była tylko kwestia połączenia kilku nabytych umiejętności w jeden produkt.
Tak po prostu zacząłeś robić te oprawy? Skąd ten pomysł? Jak się tego nauczyłeś?
Myślę, że dojście do odpowiedniego poziomu zajęło mi około 10 lat, ale już początkowe projekty znajdowały swoich entuzjastów. Ja już tak mam, że kiedy coś mnie zainteresuje, to mocno wchodzę w temat i jestem na tyle wnikliwy, że znajdę sposób, aby się tego nauczyć. A pomysł? Cóż. Mógłbym Cię teraz zapytać „czemu robisz wywiady z ludźmi?” i pewnie odpowiedź byłaby równie prosta – bo to lubisz i to Cię interesuje. Tak samo jest ze mną. W sumie to wszystko wzięło się z dzieciństwa. To rodzice dawali mi plastelinę do zabawy i potem uznałem, że jak umiem z niej zrobić wszystko, to trzeba wziąć się za inne materiały! (śmiech)
Przygotowując się do rozmowy z Tobą, trafiłam na kursy jubilerskie, które prowadzisz.
Teraz prowadzę raczej indywidualne zajęcia w pracowni, ale faktycznie był taki moment, że prowadziłem te kursy. Część osób po ASP zaczęło uczyć plastyki w szkołach, a ja stwierdziłem, że ciekawsze wydaje się robienie biżuterii. Podstawy są proste i nie wymagają dużo narzędzi. Młotek, piłka, szczypczyki, palnik. Rozwój tkwi w kwestii podejścia, jak odbierasz to, co robisz, nie należy się zrażać. Zawsze na początku będzie szło źle i wolno, ale z czasem dochodzi się do wprawy.
Biżuteria, którą sam robiłem i sprzedawałem, nigdy nie była… jubilerska. Jestem pasjonatem mechaniki precyzyjnej i najważniejszą rolę odgrywało dla mnie eksperymentowanie. Każdy projekt traktowałem bardziej jak robienie mechaniki do noszenia, ale w małej skali. Tradycyjna biżuteria wydawała mi się za mało dokładna, jeśli chodzi o wykonanie. Podobne, otwarte na niestandardowe pomysły podejście cenię sobie u kursantów, którzy wpadają do mojej pracowni. Teraz na przykład przychodzi do mnie chłopak, z którym projektujemy i prototypujemy wielkie łańcuchy dla raperów czy nakładki na zęby, które będą wysadzane kamieniami. Jest to zdecydowanie coś nowego i rodzi wyzwania techniczne. Bardzo mi się to podoba. Ludzie mają niesamowite pomysły o szalonej stylistyce i czasem szukają kogoś, kto pomoże im je zrealizować. Właśnie wtedy pojawiam się ja.
Z tego, co widzę, najczęściej pracujesz jednak z metalem.
Znam się na odlewach i obróbce metali, ale przede wszystkim lubię kombinować i jak czegoś nie wiem, umiem znaleźć kogoś, żeby o to zapytać, nauczyć się, dokształcić. Najważniejszy jest pomysł. To on dominuje mój proces twórczy i kiedy on się pojawia, technologia spada na drugi plan. Oczywiście w czasie wytwarzania zderzam się z rzeczywistością, która weryfikuje moje marzenia i koncepcje. Jednak podczas samego projektowania nie chcę się niczym ograniczać. Wykonuję też projekty, prototypy i małe serie produktów dla klientów. Ostatnio pracowałem nad młynkami do kawy na zlecenie, zaraz potem nad autorskimi metalowymi lampkami. Mam tu maszyny, więc co mnie ogranicza, żeby pracować?
Kiedy Was zapraszałem, sam nie wiedziałem, kim dla Was będę. Jestem przykładem na to, że jak masz pewną ideę, to nic nie stoi Ci na przeszkodzie. Zależy mi żeby ludzie się na to otwierali i dlatego chciałem porozmawiać o tym właśnie z Wami. Pokazać innym, że fajnie jest przekuwać to, co się wymyśli, w formę. Udowodnić, że się da. Nie wszyscy muszą od razu być właścicielami pracowni, czasem to tylko kwestia zajawki i ciekawości.
Jak to zaczęło się u Ciebie? Jak wyglądała droga od wykonywania opraw do mieczy do tych wszystkich rzeczy, które dzisiaj oglądamy?
U mnie impuls zawsze stanowiło to, że na rynku nie znajdowałem czegoś, czego szukałem, albo nie spełniało moich oczekiwań estetycznych czy jakości wykonania. Opcjonalnie było dla mnie za drogie i wiedziałem, że przy odrobinie wysiłku zrobię to sam, jak gramofon, nad którym właśnie pracuję. Wykonam go dla siebie, przetestuję, a jeśli komuś się spodoba – będę mógł go odtworzyć na zamówienie. Tak to właśnie działa. Oczywiście kosztem ogromnego nakładu czasu, bo nic nie ma za darmo (śmiech).
Taka twórcza praca daje także możliwość poznania innych artystów i twórców. Uczy pewnej pokory, słuchania rad innych, którzy mają większe doświadczenie w pewnych tematach. Jako projektant, który stawia na jakość w finalnym produkcie i chce mieć nad tym kontrole, musiałem zrozumieć i poznać materiały, nauczyć się pracy na maszynach.
Czy dużo osób przychodzi do Ciebie ze swoimi pomysłami i chce, żebyś je dla nich zmaterializował?
To, co Tobie wydaje się takie osobliwe, dla zagranicznych klientów jest absolutnie normalne. Może w Polsce jeszcze trochę za wcześnie na takie podejście, ale robienie na zamówienie nietypowych i droższych projektów to ciekawa alternatywa dla masówki i dla wyróżnienia się ze swoim produktem.
Mam pewne skojarzenia z trendem everyday carry, tylko w nieco większej skali (przyp. red. – zestawem EDC nazywamy kilka przedmiotów, które można codziennie nosić przy sobie poza domem. Ich dobór jest uzależnionych od indywidualnych potrzeb właściciela. Ważne, aby były one minimalistyczne w swojej formie i jak najbardziej funkcjonalne).
Tak powstały moje pióra. Pamiętam, że siedziałem sobie przy piwie ze znajomym architektem, oglądaliśmy oferty firm i nie mogliśmy znaleźć niczego dla siebie, z tego co było dostępne na rynku. Chciałem stworzyć projekt takiego pióra à la pocket pen, ale zależało mi na minimalistycznej estetyce i jakości. Moje pióra są właśnie takie, małe proste po prostu codzienne.
Jak powstają dokładnie Twoje pióra? Pracujesz z jakimś narzędziem? To obróbka na zimno?
Pracuję głównie na tokarce i frezarce, obrabiam na nich materiał za pomocą noży, wierteł, frezów. Wykonuję różne elementy – obudowę, stożek, w którym siedzi stalówka skuwki i inne detale. Wyjściowym materiałem do zrobienia pióra są pręty z różnych metali. Najczęściej pracuję z mosiądzem i brązem. Przyznam, że chętnie jeszcze automatyzowałbym to, co robię. Wtedy będę mógł robić więcej i szybciej, a to zawsze umożliwia rozwój. Ogólnie, jak widzisz, to praca typu skrawanie. W pracowni jestem „ważnym panem projektantem”, mechanikiem, dostawcą, sprzątaczem i babcią klozetową. (śmiech)
Pióra to jeden z Twoich autorskich projektów, a czy wiesz już, co będzie dalej?
Ostatnio przeniosłem pracownię w nowe miejsce. Daje mi to sporo możliwości. Mogę w końcu zainwestować w większe maszyny i nowe technologie. Póki co kończę kilka starszych pomysłów, bo w końcu mam możliwości popracowania w spokoju nad nimi. Muszę też skupić się na lepszym marketingu. To moja pięta achillesowa. Potem zobaczymy, na pewno chce się rozwijać i robić coraz bardziej ambitne projekty.
Wywiad z Bartkiem przeprowadziliśmy w ubiegłym roku, kiedy jeszcze stacjonował w poprzedniej pracowni i właśnie z niej pochodzą zdjęcia w materiale. Obecnie Milim działa na warszawskim Ursynowie przy ulicy Miklaszewskiego 14.
MILIM
- milim@milim.pro
- 510046669
- ul. Miklaszewskiego 14, Warszawa
- https://www.milim.pro/