Ronja Ceramics to duet twórczy, z którym znamy się od dawna. Nigdy jednak nie było okazji, żeby dowiedzieć się, jak wyglądała ich wspólna rzemieślnicza historia. Z tego powodu, przy okazji innego projektu, który wspólnie realizowaliśmy, poprosiliśmy o ustalenie dogodnego terminu naszego spotkania. O swoich początkach i codziennych motywacjach opowiedziały nam Wiktoria Rutkowska i Karolina Grzegorczyk.
Do żoliborskiej pracowni ceramiczek docieramy w jeden z upalnych lipcowych dni. Nasze spotkanie poprzedza współpraca przy filmie promującym platformę warsztatów twórczych Feblik, nakręconym kilka tygodni wcześniej, w którym występuje między innymi Karolina. Pracownia Ronja jest prezentowana w wideo ze względu na to, że dziewczyny nie tylko sprzedają swoje produkty, ale też prowadzą warsztaty dla początkujących adeptów sztuk rzemieślniczych.
Projekt Pracownie: Skąd wasze zainteresowanie ceramiką? Jak się poznałyście i czemu zdecydowałyście się pracować jako ceramiczny duet?
Karolina Grzegorczyk: Nasza historia jest o tyle zabawna, że poznałyśmy się na egzaminach w szkole, którą kończyłyśmy w zupełnie innych momentach naszego życia. To był Uniwersytet Ludowy Rzemiosła Artystycznego w Woli Sękowej. Ja zdawałam wtedy egzamin na czeladnika, a Wiktoria podchodziła do egzaminu mistrzowskiego.
Wiktoria Rutkowska: Ja do tej szkoły poszłam zaraz po liceum, a Karolina po ukończeniu studiów. Zupełnie inaczej dochodziłyśmy do tego, że chcemy zajmować się ceramiką, ale na szczęście w odpowiednim czasie spotkałyśmy się w zbieżnym punkcie.
Karolina: Ja zaczęłam od studiowania historii sztuki i dopiero potem odkryłam ceramikę. Badanie czyjejś twórczości było super, ale z czasem zorientowałam się, że moje ręce też chcą coś robić. Kiedy pracowałam w jednej z niewielkich kawiarni w Warszawie, jedna z klientek opowiedziała mi o tej szkole.
Wiktoria: Kiedy mnie ktoś pyta, jak zaczęła się moja historia z gliną, odpowiadam, że kiedy się urodziłam (śmiech). Prawdę mówiąc, od dziecka grzebałam się w ziemi i z czasem po prostu wybrałam naukę w szkole rzemieślniczej. To była sensoryczna potrzeba od początku mojego życia, która z czasem przerodziła się w regularne zainteresowanie. Do wspomnianej szkoły trafiłam też w nieco innych okolicznościach niż Karolina. Wszystko dlatego, że mam w życiu takie dni, które determinują moje dalsze losy. Tak było także w przypadku tej szkoły. Pamiętam, że dawno temu pojechałam na koncert z moim ówczesnym chłopakiem. Pech chciał, że okazało się, że rzeczony koncert odbył się… miesiąc wcześniej (śmiech). Zatrzymaliśmy się wtedy u znajomej, która opowiedziała mi o szkole, w której można uczyć się rzemiosła. Wtedy droga przez ASP mnie nie pociągała, a szkoła w Woli Sękowej najlepiej odpowiadała na moje potrzeby.
Odwiedziliśmy bardzo dużo pracowni, ale pierwszy raz ktoś zwraca moją uwagę na szkołę w Woli Sękowej.
Karolina: To fantastyczne miejsce, które nadal istnieje. Zjeżdżają się tam ludzie z całej Polski. Kiedyś był tam tryb dzienny, mieszkało się na miejscu przez dwa lata. Dziś to bardziej kilkudniowy tryb zjazdowy, który nadal umożliwia świetną wymianę twórczej energii. W szkole można się nauczyć haftu, plecionkarstwa… Dyplom robi się z dwóch przedmiotów.
Wiktoria: Pamiętam, że można było zostać też instruktorem rzemiosła artystycznego, żeby móc uczyć zawodu. Teraz nie ma już konieczności posiadania tego tytułu, mamy za sobą uwolnienie zawodów.
Karolina: Magią tej szkoły jest to, że uczy tam wielu nauczycieli z długim stażem i ogromnym doświadczeniem w tworzeniu sztuki ludowej. Wciąż działa tam tryb czeladnik–mistrz.
Wiktoria: Mimo że szkoła czerpie z tradycji ludowych, jest miejscem bardzo demokratycznym, gdzie każdy może podążać własną ścieżką i ma przestrzeń na wolność twórczą.
A ten egzamin, na którym się poznałyście, jak właściwie wyglądał?
Karolina: Egzamin trwał trzy, a czasem nawet cztery dni. Zdawało się egzaminy ustny, pisemny i praktyczny. Z teorii trzeba było dobrze znać BHP, ale pojawiały się też pytania z zakresu techniki czy nawet chemii.
Wiktoria: Egzaminowało nas trzech mistrzów. W ramach egzaminu praktycznego trzeba było wykonać pracę o określonych wymiarach wskazaną techniką dekoracyjną i dodać swoją oryginalną inspirację. W przypadku egzaminu mistrzowskiego trzeba było zrobić tego po prostu więcej i na podstawie swojego autorskiego projektu.
Karolina: Naszej znajomości pomogło to, że obie byłyśmy z Warszawy. Wyszłyśmy na kilka wspólnych spacerów po górach i bardzo się zaprzyjaźniłyśmy.
Wiktoria: Chociaż chyba nawet nie przypuszczałyśmy, że zaprzyjaźnimy się aż tak! (śmiech). Obie chciałyśmy wtedy wynająć przestrzeń i dalej eksplorować ceramikę. Od tego się zaczęło, dopiero z czasem przyszedł czas na wspólną markę.
Zdałyście egzaminy, wróciłyście do Warszawy i… jak wyglądała wasza dalsza, już wspólna droga?
Karolina: Przyznam, że nie miałyśmy biznesplanu. Nasza pierwsza pracownia mieściła się przy Stalowej na Pradze. Jej remont zajął nam ponad rok!
Wiktoria: Warto dodać, że ten lokal to była sutenera w opłakanym stanie. Naszymi najbliższymi sąsiadami była szczurza rodzinka, której musiałyśmy zamknąć dostęp do pracowni (śmiech).
Karolina: Ale oczywiście kiedy remont się skończył, to było najlepsze miejsce, jakie mogłyśmy sobie wyobrazić. To właśnie tam realizowałyśmy wspólnie pierwsze duże zlecenia, a do grona naszych odbiorców dołączyli obcy ludzie. Jak w wielu takich historiach na początku entuzjastami naszych naczyń byli głównie rodzina i przyjaciele (śmiech).
Wiktoria: Przy Stalowej zaczęłyśmy zwyczaj organizacji spotkań w pracowni, takich jakby pikników dla ludzi z zewnątrz. Pamiętam, że w czasie pandemii kolejka, aby odwiedzić naszą pracownię, ciągnęła się jeszcze daleko na ulicę. To było niesamowite!
Karolina: Niestety dobre czasy się skończyły, kiedy zalało naszą pracownię. Okazało się, że rury w lokalu nie były drożne. Poniosłyśmy wtedy ogromne straty, a dodatkowo nie udało nam się uzyskać odszkodowania. Uratowałyśmy tylko piec i koło garncarskie. Ponieważ ZGN nie był nam w stanie zagwarantować, że taka sytuacja po ponownym remoncie się nie powtórzy, zdecydowałyśmy się poszukać innego lokum. I zaczęły się nasze kolejne przygody lokalowe…
Wiktoria: Chociaż w ZGN-ach spotkałyśmy wiele fantastycznych osób, które naprawdę chciały nam pomóc, to szukanie lokalu pod pracownię w Warszawie jest znakomitym materiałem na stand-up. Lokale bez prądu czy wody w głowach niektórych są w sam raz do prowadzenia działalności artystycznej lub wytwórczej. Myślę, że gdybyśmy nie były w tym wszystkim razem, poziom frustracji mógłby zniszczyć twórczy zapał. Dzięki temu, że miałyśmy siebie, część rzeczy mogłyśmy obśmiać lub wykrzyczeć.
Karolina: Nasza przygoda z Rydygiera i Instytutem Chemii zaczęła się od pracowni w drugim, sąsiadującym z nami obecnie budynku. Tym razem z remontem uwinęłyśmy się całkiem sprawnie. Byłyśmy tam ponad dwa lata, chociaż w pewnym momencie zepsuła się tam cała instalacja i nie mogłyśmy wypalać naszych naczyń. Korzystałyśmy wtedy ze wsparcia innych pracowni ceramicznych. Wiedziałyśmy, że to nie będzie odpowiednie miejsce na stałe i tak trafiłyśmy do budynku, w którym się spotykamy.
Macie dwie pracownie. Jedną na piętrze, a drugą na parterze.
Karolina: Tak, i zdecydowanie zauważamy teraz dobre strony tej sytuacji. Tu, na dole, mamy odpowiednie przyłącza prądu, które umożliwiają nam wypał. Prowadzimy tu bardziej brudną część działalności, a na górze organizujemy warsztaty i poddajemy nasze naczynia ostatnim szlifom.
Wiktoria: Możemy działać w tym samym czasie z różnymi tematami i nie wchodzić sobie w drogę.
No właśnie, a skoro już przy wchodzeniu w drogę jesteśmy… Jak prowadzi się wam wspólny biznes? Czy bycie razem zawsze jest ułatwieniem?
Wiktoria: Naszą największą mocą jest to, że od początku wszystkie różnice były dla nas budujące.
Karolina: Działamy razem 5 lat i dotychczas nie było takiej sytuacji, żeby jedna nie chciała się podpisać pod projektem tej drugiej. Nasze projekty jako Ronja mają zawsze wspólny mianownik, ale pozostawiamy sobie dużą wolność i nie przegadujemy tematu każdej nowej filiżanki czy miseczki.
Wiktoria: Obecnie działamy tak, że Karolina jest tu zawsze, a ja mniej więcej na pół etatu. Wszystko dlatego, że moją drugą ogromną pasją są animacja i edukacja alternatywna. Pracuję też w szkole prywatnej RAZEM, która naucza w nurcie pozasystemowym. Tam również mam swoją pracownię o charakterze bardziej interdyscyplinarnym.
Karolina: Ale i wewnątrz Ronji pojawił nam się ostatnio pomysł na wydzielenie projektów w ramach Ronja Lab, skoro już jesteśmy w takim laboratoryjnym budynku (śmiech)!
Wiktoria: Z jednej strony jest w nas chęć podążania za inspiracjami, które wynikają z kontaktu człowieka z naturą, prostotą, barwami ziemi, ale też mamy tę drugą, szaloną i bardziej odjechaną stronę. To właśnie w niej chcemy robić street art ceramiczny i zajmować się naszymi indywidualnymi koncepcjami. Pozwolić sobie na puszczenie tego, co mamy wypracowane. Dać ujście naszej punkowej naturze!
W końcu wasza nazwa też pochodzi od Ronji, córki zbójnika (śmiech).
Karolina: Kiedy wspominam moment wymyślania tej nazwy, pamiętam, że długo była ona naszym największym problemem. Wyjechałyśmy wtedy na Warmię z silnym postanowieniem, że nie wrócimy do pracy bez nazwy!
Wiktoria: Siedziałyśmy na pomoście z zapasem jedzenia i najpierw spisywałyśmy ładnie brzmiące słowa, z czasem dotarłyśmy do bohaterów z dzieciństwa. I tak przyszła do nas właśnie Ronja!
Ostatnio zauważyłam, że na naszej stronie jest zdecydowanie najwięcej wywiadów z ceramikami. Kolejne zaproszenia też są głównie z pracowni ceramicznych. Jak odbieracie tę mnogość twórców pracujących w tym samym medium co wy? Czujecie rywalizację w tym środowisku?
Wiktoria: Ja się cieszę, że ludzie idą za pasją i zakładają własne pracownie. To towarzystwo od zawsze w moim odczuciu było bardzo wspierające. Kiedy widujemy się z innymi ceramikami, często rozmawiamy o tym, jak radzić sobie z wyzwaniami i iść dalej do przodu. Nie czujemy konkurencji, bo każdy ma nieco inne inspiracje, techniki i sposób pracy. Dla mnie to bardziej bogactwo różnorodności i staram się nim po prostu cieszyć.
Karolina: Każdy ma inne ręce i my jako Ronja jesteśmy po prostu naszymi czterema rękami. Tego się nie da oszukać. Nawet my jesteśmy w stanie na półce z naczyniami wskazać, która z nas je zrobiła. Niby są takie same, a jednak w każdym można dostrzec te drobne różnice wynikające z tego, która z nas je wykonała. W każdym naczyniu jest mnóstwo indywidualnego stylu osoby, która je wykonała.
Wiktoria: Kiedyś konkurencyjność opierała się na tym, że na tej samej ulicy działały dwie osoby, które robiły podobne rzeczy, dziś konkurujemy z całym światem. Nie ma opcji, żeby uniknąć pewnej powtarzalności albo nawiązań. Jesteśmy społeczeństwem globalnym, i o ile nie jest to intencjonalne kopiowanie czyjejś pracy, to sama wspólnota inspiracji jest czymś niezwykle fajnym i ma zupełnie inny wymiar.
Właśnie takie myślenie chcecie zaszczepiać w swoich kursantach?
Wiktoria: Według mnie warsztaty twórcze są teraz bardzo ważne. We współczesnym świecie jest tyle abstrakcyjnych prac przed komputerem, że zupełnie tracimy poczucie sprawczości i namacalności tego, co robimy. Staramy się uświadamiać naszym kursantom, że esencją warsztatów nie musi być efekt. Może być to też proces i zabawa, popełnianie błędów, eksperymentowanie i przede wszystkim – odpuszczanie sobie. Kiedy prowadzę warsztaty, nie biję linijką po rękach, bo ktoś robi coś źle. Zachęcamy do eksploracji i poznawania nowych możliwości. Mamy też kursantów, którzy przychodzą tu po konkretną wiedzę i wskazówki. Szanujemy obydwie te drogi, ale w każdym wypadku są one wyborem osoby, która do nas trafia. Odpowiedzialność za wybór jest po jej stronie, a ja mam tylko zapewnić do tego warunki i towarzyszyć w tej drodze. Cenię sobie tę rolę, bo bardzo mało jest w naszym świecie miejsc, gdzie możemy naprawdę poczuć się sobą.
Karolina: W pracy z ceramiką fantastyczne jest to, że nawet jeśli dostajesz dużo technicznej wiedzy i jasnych zasad, to wciąż możesz od nich dowolnie odpływać w procesie twórczym. Praca przy kole jest bardzo mocno związana z kontaktem z ciałem. Z tym, co dzieje się z tobą, co czujesz w swoim brzuchu, jaki miałaś dzień. Wszystko to ma wpływ na ruchy twojej ręki. Czasem ktoś wbiega na warsztaty, bo stał w korku i musi mieć chwilę, żeby zacząć pracę z gliną. Ona bardzo bierze wszystko do siebie. Wymaga obycia z dotykiem i własnymi możliwościami.
Wiktoria: Film „Uwierz w ducha” mocno zakrzywia wyobrażenie o tym, jak wygląda praca ceramika. To zawód, który uczy pokory i w którym nabiera się dość długo odpowiedniego obycia. Pamiętam jak jeden z moich mistrzów, gdy jeszcze pracowałam w innych pracowniach. On robi to od 14 lat, a z efektów jest zadowolony może od trzech. To mi dało do myślenia i sama też często obserwuję, jak zmieniło się to, na co mogłam sobie pozwolić kiedyś, a co mogę dziś.
Karolina: Ceramika jest nauką o pokonywaniu własnych rekordów, przekraczaniu granic. Zdawaniu sobie sprawy z tego, ile rzeczy się nie udaje. Trochę jak w życiu.
Wiktoria: W pracy rzemieślnika nie wciśniesz guzika „Cofnij”. To bardzo przygodowa historia.
Kiedy myślę o ceramice, wciąż wraca do mnie pewne wspomnienie z dzieciństwa. W domach moich dziadków były regały witrynami, za którymi stała cała masa różnych porcelanowych figurek, zastaw stołowych, filiżanek, dzbanków… Część z tych naczyń w zasadzie nigdy nie była używana albo wyciągana jedynie na specjalne okazje. Wyobrażacie sobie, że wasze naczynia stoją w gablotach i nie są wykorzystywane w codziennym życiu?
Wiktoria: Też to pamiętam! I rzeczywiście te naczynia wędrowały na stół tylko w odpowiednich okolicznościach. Myślę, że dziś ceramika może sprzyjać mikrocelebracji codziennych czynności. Opowiadać swoją historię jako rzecz, która towarzyszy nam każdego dnia. Kiedyś, tak jak mówisz, części ceramiki używano tylko na konkretne okazje, dziś sami możemy nawet z prostych czynności robić swoje małe święto. To mogą być wyjątkowe chwile, które nie są nawet w relacji z innymi, ale z nami samymi.
Karolina: Ja nie miałabym nic przeciwko, żeby naczynia Ronja stały w gablotkach, ale zdecydowanie wolę, gdy są używane. Wierzę też, że piękna miseczka, talerzyk czy kubek może zwiększyć naszą dbałość o inne, nawet przyziemne sprawy. Kto wie, może na takim talerzyku ktoś będzie wolał położyć staranniej przygotowaną kanapkę? (śmiech) Myślę, że piękna ceramika może mieć wpływ na kultywowanie naszej codzienności, a co za tym idzie, pozwolić na większą uważność każdego dnia.
Ronja Ceramics
- ronjaceramics@gmail.com
- ul. Rydygiera 8, Warszawa
- http://ronjaceramics.com/