Dorota Głuszek wysłała do nas e-mail z opisem swojej recyklingowej działalności kilka miesięcy temu. Dowiedzieliśmy się z niego, że tworzy lampy z plastikowych odpadów. Nie ukrywamy, że do wizyty w jej pracowni początkowo byliśmy nastawieni dość sceptycznie. Czy to aby na pewno temat dla nas? Niemniej gdy zaczęliśmy korespondować z Dorotą, jej entuzjazm do przerabiania śmieci udzielił się także nam. To, co pisała o swoim procesie twórczym, wydawało się bowiem niezwykle ciekawe. Pomyśleliśmy, że ta kobieta wytwarza bardzo efektowne przedmioty z bardzo niewdzięcznego materiału. Musieliśmy poznać jej historię.
Od lat poszukujemy współczesnej definicji słowa „rzemiosło”, dlatego w naszych wywiadach bardzo często zastępujemy je wyrażeniem „ręczne wytwarzanie”. Dzieje się tak przede wszystkim za sprawą twórców, do których trafiamy. To właśnie oni na każdym kroku pokazują nam, że nie potrzebują utartych definicji, a określenia rzeczy, które wytwarzają, wymagają znacznie więcej językowej swobody. Tak właśnie jest z Dorotą, która nie boi się słowa „rzemieślniczka”, chociaż na swoje medium wybrała tak mało oczywisty materiał, jak plastik z odzysku.

Projekt Pracownie: Zanim przejdziemy do tego, czemu zdecydowałaś się na pracę z plastikiem, opowiedz, jak zaczęła się Twoja fascynacja ręcznym wytwarzaniem.
Dorota Głuszek: Pracowałam jako fotografka, psycholożka i trenerka biznesu, ale cały czas wiedziałam, że chciałabym robić coś więcej. Dużo czasu zabrało mi podjęcie decyzji o zajęciu się rękodziełem na poważnie. Ciągle chodziło mi po głowie to, żeby przerabiać śmieci. I tak, wiem, jak to brzmi (śmiech). Chciałam tworzyć piękno z brzydkich rzeczy Czułam, że chcę robić coś pięknego własnymi rękoma, ale nigdy nie ciągnęło mnie np. do ceramiki. Pierwszą lampę stojącą wykonałam, gdy jeszcze mieszkałam na warszawskiej Pradze, i była ona zrobiona z butelki. Najtrudniej jednak było mi wywalczyć swoją twórczą autonomię w domu i przekonać całą rodzinę, że czas, który spędzam w pracowni, to moja prawdziwa i ważna praca. Udowodnić wszystkim, że proces projektowy i wymyślanie koncepcji klosza to praca, w której nie powinno mi się przeszkadzać. Zwłaszcza że jestem klasycznym twórcą projektowym i samo wymyślanie to bardzo duża część mojej codzienności.

Przerabianie śmieci. Czy to brzmi dumnie?
Prawdę mówiąc, ten pomysł chodził za mną na długo przed tym, jak recykling stał się tak popularnym tematem. Szukałam oryginalności, ale jednocześnie nie chciałam kupować materiałów i dokładać do tego pieniędzy.
Po przeprowadzce do nowego domu stałam w kuchni i patrzyłam na wiszącą w niej żarówkę. Zaczęłam się zastanawiać, jaki klosz wyglądałby na niej najlepiej. Jednocześnie moją uwagę przykuł stojący obok śmietnika pusty baniak. Pomyślałam, że to może właśnie ten materiał wykorzystam . Nie miałam jeszcze ani pomysłu, ani szablonu, ale intuicyjnie zaczęłam wycinać z tego baniaka nożyczkami jakieś płatki, coś na kształt tulipana i. Kiedy skończyłam, uznałam, że to jest właśnie to. Ta droga. Musiałam się tylko upewnić, czy moje klosze są bezpieczne dla potencjalnych użytkowników, żebym mogła je sprzedawać. Dochodzenie do finalnej formy moich kloszy było dość trudne, żmudne i wymagało sporego wysiłku. Po roku eksperymentowania postanowiłam pojechać ze swoimi produktami na pierwsze targi.

Jaki był odbiór Twoich produktów?
Pojechałam na te targi z lampami zrobionymi mocno na spontanie i może trzy były faktycznie skończone (śmiech). Dopiero opracowywałam swoją technologię i sięgałam do różnych metod pracy twórczej oraz wiedzy o materiałach. Czułam bardzo dobrą energię od osób, które odwiedziły moje stoisko. Wszyscy mnie wspierali, to było bardzo budujące i bardzo mi wtedy potrzebne. Pierwsze targi to był dla mnie ważny moment przełomowy.
Nie zapytam Cię, czy jestem samoukiem, czy miałaś mistrza…
Początkowo blokował mnie brak odpowiedniego wykształcenia czy wiedzy, ale w końcu dałam się ponieść temu zrywowi twórczemu. Spisywałam poszczególne pomysły i pozwalałam im się powoli wykluwać. Z jednej strony marzyłam o idealnym produkcie, a z drugiej wiedziałam, że muszę zacząć go pokazywać ludziom, ulepszać cały proces jego powstawania. Trwałam w twórczej gorączce i zamiast skończyć jeden projekt, miałam kilka rozpoczętych jednocześnie.

Całkiem przypadkiem dowiedzieliśmy się, że jesteś siostrą cioteczną Oli Poławskiej z Hajde. Rozmawialiśmy z nią kilkanaście miesięcy temu, ale zdaje się, że to pytanie wówczas nie padło. Czy w Waszej rodzinie wcześniej ktoś zajmował się rzemiosłem?
Ola jest rodziną ze strony taty. Babcia ze strony ojca była introligatorką, a dziadek był mechanikiem. Mój pradziadek od strony mamy prowadził warsztat szewski w Warszawie na Powiślu, był mistrzem szewskim i miał czeladników. Babcia miała natomiast swój zakład repasacji pończoch na placu Trzech Krzyży, blisko sejmu, była niesamowicie sprawna manualnie, dużo i pięknie dziergała na drutach. To było normalne, że ich zawody polegały na, że tak powiem, dłubaniu. Nikt potem tego specjalnie w rodzinie nie kultywował. Nikt wtedy nie mówił, że to zew kreatywności czy chęć pracy rękami. Mój tata ma talent manualny, rzeźbił, malował, a nawet trochę lepił z gliny, ma niesamowitą wyobraźnię, ale też nic specjalnego z tym potem robił, okoliczności w jego życiu sprawiły, że taka kreatywność i wrażliwość nie były premiowane, a szkoda.

Wielu wytwórców mówi, że w ich pracy najprzyjemniejsze jest obcowanie z naturalnymi materiałami: skórą, drewnem, gliną. Opowiadają o towarzyszących pracy doznaniach zmysłowych. Zapachach, strukturach… Trudno mi sobie wyobrazić zachwyt plastikiem w takim kontekście. Zużyte butelki nie są chyba zbyt… romantyczne?
Przerażająca i mało romantyczna jest ilość śmieci, które dryfują w oceanach. One się nie rozkładają, a skoro już ktoś je wyprodukował, to warto wykorzystać je ponownie. Przy takim podejściu można powiedzieć, że moje przedmioty mają dożywotnią gwarancję. Moje klosze można z łatwością umyć i cieszyć się pięknym, miękkim światłem, które dają, w zasadzie zawsze.
Co do samego procesu obróbki, to każdy z etapów daje mi wiele satysfakcji i otwiera mnie na naukę innych czynności. Powiedziałabym nawet, że w tej pracy nie brakuje inżynierskiego myślenia i wyliczeń, czemu coś się idealnie nie składa. Poza wycinaniem kształtów jest jeszcze ich szlifowanie, wygładzanie, szczotkowanie, matowienie. Każdy klosz, nawet najmniejszy wymaga dokładności, przemyślanego projektu, matematycznej precyzji i długich godzin obrabiania i składania w całość. Kiedy kończę klosz, mam ochotę otworzyć szampana.
W swojej pracy nie chcę się ograniczać do plastiku. Kiedy podarły mi się blendy, których używałam jeszcze w pracy fotografki, zdefragmentowałam je i okazało się, że wewnątrz blend znajduje się fantastyczny, elastyczny płaski drut, z którego stworzyłam 7 stelaży do lamp. Kształt klosza, który powstał jest niesamowity, organiczny, przypomina mi kokon, lub jakieś ogromne nasiona. Zdecydowałam, że naciągnę na ten stelaż lniane płótno dobrej jakości, najchętniej resztki krawieckie, i to będzie limitowana edycja kloszy, którą mam nadzieję w końcu pokazać światu. . Czuję, że to też będzie dla mnie ciekawy kierunek rozwoju. Ostatnio też fascynuje mnie połączenie tzw. morskiego drewna, czyli takiego, które można znaleźć na plaży i płótna lnianego – mam już kilka projektów i mam nadzieję, zaprezentować je w połowie listopada w showroomie w Warszawie, trzymajcie kciuki!

Skąd bierzesz plastik? Korzystasz z własnych zasobów? Jeździsz na wysypiska?
Na początku, przypadkiem okazało się , że moja znajoma jest kierowniczką na jednej ze stacji benzynowych. Zaproponowała, że będzie mi zbierać baniaki po płynie do spryskiwaczy i innych płynach, mydle z myjni itp. To był genialny układ. Zobaczyłam też ile się takiego plastiku wyrzuca na jednej stacji benzynowej, było tego całkiem dużo. Kiedy po okolicy rozeszło się, czym się zajmuję, ludzie sami zaczęli mi znosić baniaki i pytać, czy na coś mi się przydadzą. Często jednak sama zbieram materiał, bo widzę w nim potencjał na coś niepowtarzalnego. Kiedyś zrobiłam lampę, której zasadniczą częścią były uchwyty od butelek po płynie do spryskiwaczy, których chyba już nawet nie ma na rynku. Te uchwyty miały bardzo finezyjny kształt, a lampa z nich stworzona miała futurystyczno-organiczny kształt, trafiła nawet na wystawę pokonkursową w ramach Gdynia Design Days. To było dla mnie duże wyróżnienie, taki mój osobisty debiut w świecie designu.
Korzystam przede wszystkim z plastiku HDPE 02, który jest uznawany za jeden z najbezpieczniejszych dla zdrowia. jest bardzo wytrzymały na warunki atmosferyczne, nie pęka, jest elastyczny, nie deformuje się z czasem. Często pakuje się w niego produkty mleczne oraz środki czystości. Jest bardzo odporny, także na ciepło. Musiałabyś go włożyć bezpośrednio do ognia, żeby się stopił.

Brzmi jak twórczy paradoks. Z jednej strony plastik jest Twoim medium, a z drugiej jego wszechobecność trudno ocenić pozytywnie.
Życzyłabym sobie coraz mniej plastiku i gdyby go zabrakło, chętnie poszukałabym dla siebie innego materiału. Pewnie wciąż takiego z odzysku (śmiech). Myślę, że nie brakuje rzeczy, które można przetwarzać, jak np. drewno, metal, płótno lniane czy inne tkaniny z resztek serii. Z nich również w powodzeniem mogę wykonać klosz do lampy.
Twoje klosze mają dość minimalistyczną stylistykę. Gdybyś miała scharakteryzować swojego wymarzonego klienta, to kim on by był?
Wciąż mam dylemat, jak powinnam opowiadać o swojej marce. Moje klosze są w większości białe, mają organiczne, dość proste, często klasyczne kształty, są według mnie dość uniwersalne, a przez to pasujące do różnych wnętrz: coastal, hampton, ale też glamour, boho, czy modern, japandi, czy minimalistycznych. Chciałabym, aby osoby, które szukają oświetlenia do takich wnętrz doceniły produkt, który w gruncie rzeczy został wyprodukowany z odpadów. Czy jak powiem, że aby go otrzymać, przerobiłam śmieci, zabrzmi to dobrze? To cienka granica, która wymaga świadomego i otwartego konsumenta. Dotyczy to także ceny za lampę, bo w pierwszej chwili można pomyśleć, że ktoś chce sprzedać ci zwykły kawałek plastiku, który przecież nie jest jakimś szlachetnym materiałem. Tu bardzo ważne jest uświadomienie klientowi, ile pracy trzeba włożyć w to, żeby z mało atrakcyjnej butelki stworzyć designerski i piękny klosz. Na szczęście dotąd trafiałam na osoby, które bardzo dobrze odbierały moją działalność. Poza tym Hanata jest eko, a ekologia to obecnie gorący temat i to też jest dla mnie duża szansa na dotarcie do tego klienta, który podąża za trendami, ale i docenia oryginalny design i rękodzieło. Przede wszystkim chcę oferować moim klientom piękne wzornictwo, ekologia jest przy okazji, nie chcę z niej robić jedynej karty przetargowej. Wiem też, że rozwój własnej marki wymaga wyzbycia się nadmiernej skromności i ciągle się tego uczę. Bardzo pomagają mi w tym reakcja ludzi i ich zainteresowanie. Moja znajoma, która wkrótce otwiera restaurację w Piasecznie, zamówiła u mnie klosz którego forma nawiązuje do nazwy. Bardzo lubię takie projekty i takich otwartych klientów, którzy mi ufają i dają pełna wolność wyrazu, to moi wymarzeni klienci, a praca dla nich to przyjemność. Zresztą do tej pory trafiam tylko na takich (śmiech).

O, właśnie. Przestrzenie publiczne. Brzmi jak idealny rynek dla Ciebie.
Tak, i mam nadzieję częściej spotykać ludzi otwartych na tworzenie aranżacji wnętrz z wykorzystaniem moich lamp. Można je oglądać już w kilku miejscach i wiem, że wzbudzają spore zainteresowanie. Moje media społecznościowe obserwują architekci i pracownie architektoniczne, a coraz częściej hotele – nawet jeden z Japonii – i restauracje, ale też sklepy z wyposażeniem wnętrz co mnie bardzo cieszy. Obecnie pracuję na zamówienie i tak chciałabym pracować nadal. Lubię i cenię sobie współpracę z architektami, właścicielami restauracji, hoteli i innych miejsc i przestrzeni użytkowych. Projektowanie oświetlenia pod określone wnętrze, to moja wymarzona forma pracy. Oczywiście uwielbiam też pracować dla klienta indywidualnego i spełniać jego marzenia o niebanalnym i ekologicznym oświetleniu (śmiech).
Nasza inicjatywa skupia się przede wszystkim na działalności rzemieślniczej, ale ciekawi nas ona również w kontekście współczesnej wytwórczości, która budzi mniej jednoznaczne skojarzenia. Jak odbierasz relację tych dwóch dziedzin?
Rzemiosło ma swoje tradycyjne źródła, a jego korzenie są bardzo szlachetne. Dla mnie jednak rzemiosło to przede wszystkim wytwarzanie przedmiotów bezpośrednią siłą mięśni człowieka i narzędzi, których używa. To bez względu na materiał ma być po prostu… żywe. Ja jestem samoukiem, rzemieślnikiem pracującym z plastikiem. Nie ma większego znaczenia, czy robię coś w szkle, czy drewnie. Każdy rodzaj wytwórczości zasługuje na szacunek.

Hanata dopiero się rozkręca. Czego więc powinniśmy Ci życzyć?
Większej rozpoznawalności marki Hanata i uznania w branży wnętrzarskiej i designerskiej. Fajnie byłoby też dysponować włosową piłą stołową (śmiech). Część baniaków, po które chciałabym sięgnąć, wymaga bardziej specjalistycznego narzędzia do obróbki niż zwykłe nożyce i gilotyna. No i oczywiście życzcie mi wytrwałości i powodzenia Mam przeczucie, że Wasza wizyta będzie ukoronowaniem mojego nowego początku!