Tomka Pietrzaka poznajemy na samym początku działalności Projektu Pracownie, czyli niemal 3,5 roku temu. Niestety wówczas nie udaje nam się zrealizować wywiadu, przez co potem kilka lat odkładamy tę rozmowę w czasie. Kiedy dowiadujemy się, że za sprawą Instytutu Dizajnu w Kielcach mamy przygotować materiały na wystawę „Praski sznyt”, przeczuwamy, że tym razem się uda. Odwiedzamy Tomka latem, kiedy jeszcze nic nie zwiastuje, jak wiele projektów będziemy realizować jesienią. Docieramy do szczęśliwego finału sytuacji – możemy opowiedzieć Wam o Tomku, szewcu działającym na warszawskiej Pradze.
Tomek jako jedna z nielicznych osób praktykujących współcześnie rzemiosło, z którą rozmawiamy, staje w obronie tradycyjnych cechów. Wiemy, że wywiad z nim będzie interesującym głosem w dyskusji o tym, jak definiować rzemiosło i jak może kształtować się jego przyszłość. Tomek wita nas w klapkach – żartujemy, że od tego momentu dla naszej projektowej ekipy powiedzenie „szewc bez butów chodzi” nabiera dla sentymentalnego znaczenia.

Projekt Pracownie: Wiele razy się już spotykaliśmy i mijaliśmy na różnych wydarzeniach, ale w końcu możemy zapytać bezpośrednio. Jaka jest Twoja historia? Dlaczego buty? Dlaczego szewc?
Tomasz: To zupełny przypadek. Pochodzę z Lubelszczyzny, a do Warszawy przeprowadziłem się w 2000 roku. Głównie za sprawą ogromnego bezrobocia na prowincji, gdzie mieszkałem. Chciałem tu przyjechać i ułożyć sobie życie. Zacząłem pracę w jednej z galerii handlowych w takim multiusługowym punkcie. Można było tam między innymi dorobić klucze i naprawić buty. Pracowałem w tym miejscu kilka lat. W końcu zrezygnowałem i zostałem barmanem. Ten zawód wpływał jednak zbyt destrukcyjnie na moje życie, więc postanowiłem wrócić do tego, co – jak wtedy mi się wydawało – znałem i uważałem, że całkiem nieźle mi szło. Postanowiłem zająć się szewstwem, ale wiedziałem, że muszę się jeszcze sporo nauczyć. Zacząłem dzwonić po znanych warszawskich szewcach, prosić, żeby przyjęli mnie na praktykę, i miałem przy tym ogromne szczęście. Właściwie to wykonałem tylko dwa telefony. Pierwszy z nich był do pana Tadeusza, który stwierdził, że jest już za stary na przyjmowanie ucznia i nie ma do tego nerwów, a drugi do Jacka Kamińskiego. To właśnie Kamińskiego polecił mi pan Tadeusz jako najlepszego mistrza. Pan Jacek okazał się bardzo otwartym człowiekiem i właśnie w jego pracowni odbywałem praktyki.
Czy poza tym punktem usługowym pracowałeś wcześniej z butami?
Nie, raz wymieniałem mamie fleki (śmiech). Ten punkt to była dobra zaczepka. Chociaż stamtąd odszedłem, to czułem, że szło mi całkiem dobrze z butami. Dlatego chciałem nauczyć się więcej. U Kamińskiego praktykowałem dwa lata.

Z czasem założyłeś własną pracownię.
Tak, chciałem wykorzystać pozyskaną wiedzę w praktyce i już na swoim. Najpierw urzędowałem na Ochocie, ale to był okropny lokal. Niecałe osiem metrów w wózkowni. Nie chciałem być kojarzony z takim miejscem, bo uważałem, że jest brzydkie, a ja chcę pracować dla ludzi, którzy doceniają wysoką estetykę. Zamknąłem tamtą pracownię i znalazłem na pośrednictwem ZGN-u obecny lokal. Zrobiłem tu generalny remont i jestem już trzy lata.
Jesteśmy tu między innymi po to, aby wykonać zdjęcia na wystawę „Praski sznyt”. To dobra okazja, żeby spytać, dlaczego wybrałeś akurat Pragę?
Z różnych powodów. Przez trzy lata szukałem rozsądnego lokalu z odpowiednim metrażem i w dobrej cenie. Zdałem sobie sprawę, że jeśli cokolwiek nie pójdzie zgodnie z moim planem, mogę wpakować się w koszty i nie udźwignąć projektu finansowo. Wtedy dostałem informację od kolegi, że Praga daje preferencyjne warunki czynszowe dla osób praktykujących „wymierające zawody”, i postanowiłem tutaj poszukać. Im dłużej o tym myślałem, tym bardziej zdawałem sobie sprawę z tego, że Praga ma niesamowity klimat i staje się coraz modniejsza. Kamienice są odnawiane i za kilka lat to będzie naprawdę ładne miejsce. Kiedy się urządzałem, sąsiedzi przychodzili i pytali, co tutaj powstaje. To było bardzo miłe. Chcieli wiedzieć, kiedy otwieram pracownię, i poznać nowego lokatora z podwórka. Woleli mieć tutaj warsztat szewski niż niszczejący lokal.

Od razu byłeś przekonany, że znajdziesz klientów na swoje usługi?
Myślę, że ludzie szukają dobrych szewców. Praktycznie w każdej galerii handlowej są takie punkty jak ten, w którym zaczynałem. Możesz tam dokonać podstawowych napraw. Nie brakuje też osiedlowych zakładzików, gdzie często już wiekowi panowie wymieniają fleki w zakurzonym pokoiku. Ja chcę oferować ludziom coś więcej i dostarczać im jakościowe produkty na zamówienie.
Muszę o to spytać. Pamiętasz swoje pierwsze w pełni samodzielnie wykonane buty?
Tak, pamiętam i, prawdę mówiąc, to nie ma się czym chwalić! Szkoda, że nie dysponuję już kontaktem do tego pana, bo zrobiłbym mu drugą parę (śmiech). To były mokasyny. Wykonałem je prawidłowo, ale z perspektywy czasu wiem, że w ich wykończeniu brakowało jeszcze doświadczenia i obycia z materiałem.

Teraz częściej masz zamówienia na buty czy świadczysz usługi naprawcze?
Zdecydowanie więcej osób naprawia buty. Przyczyną może być taka, że zakup butów na zamówienie wiąże się z wydatkiem około tysiąca złotych. Ja sam mam też w sobie nadal dużo pokory. Umiem zrobić buty od podstaw – nauczyłem się zarówno cholewkarstwa, jak i szewstwa – ale wiem, że do mistrzów, których obserwowałem przy pracy, jeszcze mi sporo brakuje. To bardzo motywujące, bo czuję, że chcę się ciągle rozwijać.
Jak wygląda praca nad butami na zamówienie? Mówię: „Tomek, zrób mi buty” i co dalej?
Dobrze by było, gdybyś wiedziała, jakie to mają być buty (śmiech). Nawet bardzo ogólnie – wiosenne, jesienne, zimowe. Ja po naszej rozmowie rysuję projekt. Jestem otwarty na wszystkie inspiracje, które mi pokażesz. Zdejmuję miarę z Twojej stopy, co oznacza jej odrysowanie i zmierzenie w kilku miejscach. Na tej podstawie wykonuję kopyto z drewna. To bardzo ważny moment – każdy mankament Twojej stopy musi być uwzględniony na kopycie i należy je wykonać bardzo starannie. Dzięki temu buty potem nie będą Cię obcierać ani wywoływać dyskomfortu. Następny krok obejmuje wykonanie cholewki. To właśnie nią okleja się kopyto. Podczas pracy bazuję na szablonach, starych butach, które mi się podobają – rozmawiamy o opcjach. Dopracowuję dodatkowe elementy ozdobne butów.

Wykonujesz tylko skórzane buty? Co myślisz o alternatywnych materiałach, np. skórze ekologicznej?
Na rynku pojawiają się materiały wykonywane z plastiku, które mają udawać prawdziwą skórę. One nie mają nic wspólnego z ekologią. Produkty, które są z nich zrobione szybko nie nadają się do użytku i te rzeczy rozkładają się potem w naturze przez wiele lat. Ostatnio dużo mówi się o alternatywach, w których do produkcji używa się naturalnych składników, takich jak ananasy czy grzyby. Sam miałem okazję pracować ze spreparowanym liściem gałki muszkatałowej, który przy obróbce zachowywał się trochę jak skóra. Współpracowałem przy tym projekcie z absolwentem ASP za pośrednictwem Muzeum Warszawskiej Pragi.
W szewskie używa się różnych skór. Najczęściej cielęcych, ponieważ to niedrogi materiał, ładny i wytrzymały. Jeśli chodzi o wybór, to jest on bardzo duży – poza skórami cielęcymi można wykorzystać też końskie, kozie i owcze. Warto pamiętać, że do zrobienia butów wykorzystuje się skóry, które są pozyskiwane w czasie uboju zwierząt na mięso. Nie zabija się ich specjalnie po to, żeby zrobić buty. Wiem, że to zabrzmi brutalnie, ale skoro to zwierzę i tak zginie, to warto pozyskać z niego jak najwięcej. Dlatego ja wybieram do pracy przede wszystkim takim naturalne skóry.
Niewielu naszych rozmówców ma okazję uczyć się swojej profesji pod okiem mistrza. Ci, którzy mieli taką szansę, wspominają, że nie była to łatwa praktyka. A jak z Twoją nauką w pracowni Jacka Kamińskiego?
U Kamińskiego uczyli mnie też jego pracownicy – rzemieślnicy i mistrzowie, którzy mieli ogromne doświadczenie. Wiedziałem, że mogą traktować mnie z wyższością, ale nigdy się tym nie przejmowałem, bo zdawałem sobie sprawę, jak niewiele umiem w porównaniu z nimi. Bardzo doceniam, że panu Jackowi zależało, abym jak najszybciej nauczył się podstaw, które pozwolą mi otworzyć własną działalność. Kiedy wystartowałem, był pod wrażeniem. Do tej pory utrzymujemy kontakt. Mówi, że jest dumny, że jego uczeń otworzył pracownię. Pan Jacek podchodzi do rzemiosła bardzo emocjonalnie. Chce, by młodzi się nim zajmowali i należeli do cechu.

Cech. Należysz do niego?
Jeszcze nie, ale przymierzam się do egzaminu czeladniczego. Bardzo zależy mi, żeby mieć dyplom. Chcę mieć potwierdzenie moich umiejętności. To będzie też jasna informacja dla klientów o mojej poglębionej znajomości fachu. Cechy to tradycja, która istnieje od średniowiecza. Kiedyś cechy udzielały się społecznie i myślę, że powinniśmy do tego wrócić. Wiesz, skąd pochodzi słowo „partacz”? Kiedyś tak nazywano osobę, która zajmowała się rzemiosłem, ale nie należała do cechu!
Tak, znajomy kowal nam o tym wspominał. Wierzysz w powrót do tradycji związanych z członkostwem w cechu?
Jasne! Cech mógłby kontrolować jakość na rynku. Kiedy wchodzisz do rzemieślnika, który ma na ścianie dyplom, zyskujesz pewność, że wykona usługę prawidłowo i jako klient dobrze zainwestowałeś pieniądze. To też najlepsze miejsce do zrzeszania się rzemieślników. Przynależność do cechu daje gwarancję, że jesteś dobrym fachowcem. Kiedyś cechy organizowały różne wydarzenia i działały prężniej. Dziś to trochę anachroniczna instytucja, ale na pewno można nad tym popracować. Ona znów może realnie wypływać na środowisko rzemieślników.

Rozmawiamy o tradycjach, cechach. Definiowaniu rzemieślnika przez pryzmat dyplomu, tytułu czeladnika lub mistrza. Jak to wszystko ma się do nowego rzemiosła, o którym tyle się teraz mówi?
Ja jestem trochę outsiderem i idę swoją drogą. Oczywiście widzę, że jest teraz trend na rzucanie korporacji, robienie rzeczy w domu, z czasem otwieranie pracowni. W pewnym sensie to budujące, że tak się dzieje. Fajnie, że ludzie potrafią docenić to, że zrobili coś własnymi rękoma, i jestem szczęśliwy, że ta świadomość rośnie. Społeczeństwo zaczyna dostrzegać wartość ręcznej pracy. Skorzystamy na tym wszyscy i trzymam kciuki za każdą osobę, która wybrała taką drogę.
Czy wybór rzemieślniczej profesji to według Ciebie dobra decyzja? Czy można się z takiej pracy obecnie utrzymać?
Myślę, że to coraz atrakcyjniejsza opcja. Ludzie chcą mieć lepsze rzeczy i są gotowi, żeby zapłacić za nie więcej. Stają się bardziej świadomi i dostrzegają tandetę w masowej produkcji. Lepiej raz wydać większą sumę na coś porządnego, niż co chwilę kupować coś o słabej jakości. Tak naprawdę to właśnie jest najbardziej ekologiczne myślenie – raz kupisz klasyczne buty, one będą porządne, wytrzymałe i uniwersalne. Będziesz w nich chodził długie lata, aż się naturalnie rozpadną. Ich naprawa wyniesie mniej niż zakup nowej pary, a przy okazji wesprzesz też lokalnego rzemieślnika, zdolnego do zaoferowania Ci takiej usługi.

Będziesz chciał zaszczepić w swoich dzieciach szewskie tradycje?
Nie będę ich namawiał, bo każdy ma prawo wybrać własną ścieżkę, ale jeśli okażą zainteresowanie – tatuś je chętnie nauczy (śmiech).


Pracownia Szewska Tomasz Pietrzak
- tomasz.pietrzak79@gmail.com
- 792 233 665
- ul. Targowa 46, Warszawa
- https://www.facebook.com/shoemakerwarszawa