Do AVA Volumes trafiamy za sprawą Wojtka Gajewskiego. W czasie jednego ze spotkań w coworkingu TamCo Wojtek poznaje nas z Adamem Litke, który wielokrotnie pojawiał się w opowieściach związanych z Rękoczynem. Kiedy zaczynamy rozmawiać z Adamem, szybko okazuje się, że we współpracy z Alessandro Gagliardim są właśnie w trakcie organizacji nowego warsztatu na warszawskim Wawrze. Kiedy podpytujemy, co zamierzają wytwarzać, Adam wspomina o paczkach na ścianki wspinaczkowe. Już wtedy wiemy, że będziemy chcieli dowiedzieć się na ten temat znacznie więcej.
O losach Rękoczynu pisaliśmy kilka miesięcy temu przy okazji materiału o przestrzeni twórczej prowadzonej na Tamce przez Kłosy. Wówczas Wojtek, zaangażowany w codzienne życie TamCo, opowiadał nam również o trudnościach pojawiających się podczas działania Rękoczynu, który współtworzył z Adamem Litke, a w który częściowo zaangażowany był również Alessandro. Kiedy więc w trakcie jednego ze spotkań na Powiślu dowiadujemy się, że panowie mają nowe, wspólne plany, chętnie przysłuchujemy się ich dyskusjom o potencjale tworzenia komponentów na ścianki wspinaczkowe. Chociaż sami nie posiadamy wielkiego doświadczenia w tej dziedzinie sportowej, postanawiamy poznać ich założenia i przyjrzeć się tej idei na biznes. Cieszymy się na samą myśl, że znów na Projekcie Pracownie ukaże się wywiad z osobami, które zajmują się ręcznym wytwarzaniem sprzętów sportowych. Po historiach wyniesionych z pracowni Endemit (rowery), Miasto Szkutni (kajaki, deski surfingowe i łodzie) oraz Monck Custom (narty), chcemy zgłębić koncepcję, która narodziła się w głowach naszych znajomych wspinaczy. W końcu odwiedzamy AVA Volumes na terenie Instytutu Łączności, gdzie mieści się ich warsztat.
Projekt Pracownie: Warsztat na terenie Instytutu Łączności. Nieźle, tylko trochę daleko. Jak tu trafiliście?
Adam Litke: Ja mam do pracy 4 minuty (śmiech). Jak się pewnie już zorientowaliście, znajdujemy się na terenie powojskowym, który od dawna jest wynajmowany na warsztaty. Łącznie jest tu w tej chwili pewnie koło 50 firm. Pracowałem w okolicznej stolarni przez rok i dlatego wiedziałem, że warto poszukać dla nas miejsca właśnie tutaj. Dzięki pomocy pani Marty z Instytutu udało nam się wynająć mały, 40-metrowy budynek. Nie spełniał on do końca naszych kryteriów, ale to było już coś! W okolicy i na terenie Instytutu nie jest łatwo znaleźć wolną powierzchnię. Podjęliśmy decyzję o zbudowaniu przestrzeni warsztatowej i w zimie postawiliśmy dobudówkę o powierzchni 70m2, w której urządziliśmy lakiernię, magazyn, strefę do klejenia i biuro.
Wiem, że z Wojtkiem znacie się z czasów Rękoczynu. Jak było z Alessandro?
Alessandro Gagliardi: Poznaliśmy się, kiedy ja i Weronika (przyp. red. – żona Alessandro) mieszkaliśmy na Ochocie. Szukaliśmy miejsca gdzie mógłbym własnoręcznie wykonać biurko do mieszkania i tak trafiliśmy w internecie na Rękoczyn. Co prawda umiałem wtedy powiedzieć po polsku tylko „cześć”, „dzień dobry” i „dziękuję”, ale od razu się dogadaliśmy. Wojtek mieszkał w Hiszpanii i rozumie kulturę łacińską, z której się wywodzę. Dzięki temu było nam łatwiej. W 2016 roku Weronika wyjechała na 8 miesięcy za granicę ze względu na pracę. W związku z tym zostałem w Warszawie sam i musiałem sobie jakoś radzić. Codziennie chodziłem do Rękoczynu, dużo rozmawialiśmy, uczyłem się polskiego i dyskutowaliśmy o opcjach rozbudowy tamtej pracowni.
Jak rozumiem, do Polski przyjechałeś z miłości? Czym zajmowałeś się wcześniej?
Alessandro: Tak, do Polski przyjechałem dla Weroniki. Myślę, że gdybym wiedział, jakie niesamowite są tutaj dziewczyny, przeprowadziłbym się wcześniej! (śmiech) Jestem Brazylijczykiem z włoskimi korzeniami. Mam background produkcyjno-scenograficzny i Weronikę poznałem przy okazji produkcji wystawy The Spirit of Poland w São Paulo. Po prostu się zakochałem. Od razu czułem, że połączyło nas coś wyjątkowego.
Kiedy zamieszkaliśmy w Polsce, myślałem, że będę kontynuować moją pracę produkcyjno-scenograficzną, tak jak to robiłem w Brazylii, ale to była myśl nie poparta żadnym wcześniejszym rozeznaniem polskiego rynku. W Brazylii ten rynek scenograficzny jest naprawdę spory i bardzo zróżnicowany. W Polsce jest inaczej. Mój pierwszy rok w Polsce postanowiłem przede wszystkim poświęcić na naukę języka i kultury. To było dla mnie bardzo ważne, ponieważ dzięki temu miałem większe szanse na bezpośredni kontakt z ludźmi tutaj. Po moich początkach w Rękoczynie trafiłem do niesamowitej pracowni Tryktrak, którą prowadzi Kuba Kamiński. Wiedziałem, że jego podejście jest bliskie mojemu. Dwa lata wynajmowałem od niego kawałek warsztatu i pracowaliśmy razem. Robiliśmy projekty międzynarodowe, bardzo dużo fajnych rzeczy. Po dwóch latach poczułem, że jestem zmęczony pracą przy scenografii. Już tak mam w życiu – dotychczas byłem już muzykiem zawodowym, stolarzem, managerem produkcji scenograficznych – i… postanowiłem poszukać czegoś nowego. Ponieważ ciągle byliśmy w kontakcie z Adamem i Wojtkiem, przy jednej z okazji zrobili mi niespodziankę i zabrali mnie w skały. Od razu zakochałem się we wspinaczce. Czułem się wolny, a kontakt z naturą był dla mnie czymś niesamowitym. Kiedy przyszedł moment kiedy zastanawiałem się, co mógłbym robić poza produkcją scenograficzną, pomyślałem, że może mógłbym połączyć moje umiejętności z nową pasją.
Adam, a jak było z Tobą? Co działo się w Twoim życiu po Rękoczynie?
Adam: Po doświadczeniu Rękoczynu stworzyłem swój warsztat i robiłem meble w przydomowej pracowni. Pracowałem w litym drewnie, trochę w MDF-ie i wdrażałem się w stolarski fach. To była taka mała manufaktura. Chciałem się jak najwięcej nauczyć, bo nie jestem z wykształcenia stolarzem, tylko humanistą – anglistą i socjologiem. Wciąż się uczę i to daje mi duże możliwości eksperymentowania z technikami i materiałami. Od dzieciństwa lubiłem pracować ręcznie i bardzo wiele nauczył mnie mój brat, który jest złotą rączką. Zaszczepione przez niego zainteresowania zostały i zacząłem to rozwijać. W Rękoczynie już sporo wiedziałem, ale wtedy nazwałbym się amatorem, który chciał zarażać ludzi energią do działania i tworzenia rzeczy z niczego lub ich przekształcania. Taki był nasz cel. Kiedy nasza działalność musiała zostać zamknięta, wiedziałem, że chcę dalej działać w stolarstwie. Pracowałem w stolarni enJoiner, a później realizowałem projekty z Szymonem Sławcem, stolarzem, który miał swoją pracownię obok Tryktraka. Z czasem Alessandro i Wojtek namówili mnie na nowe przedsięwzięcie. Na pomysł, żeby robić paczki wspinaczkowe, wpadł właśnie Alessandro. Sam wspinam się od 20 lat i pomyślałem, podobnie jak Alessandro, że to mogłaby być świetna okazja do połączenia moich umiejętności stolarskich z pasją, jaką jest dla mnie wspinaczka.
Dobra to teraz najważniejsze pytanie – co to są paczki wspinaczkowe?
Adam: Paczka wspinaczkowa to geometryczna struktura, wykonana ze sklejki i pokryta odpowiednią nawierzchnią, która nadaje jej konkretne tarcie. Dzięki niemu możesz się takiej paczki złapać podczas wspinaczki.
Wojtek: Jak wchodzisz na ścianę, jest tam panel, na którym są chwyty i właśnie paczki. To one sprawiają, że droga na ścianie lub bulderowni jest urozmaicona.
Na czym dokładnie polega produkcja takich paczek? Tak od strony technicznej.
Adam: Projektujemy je i wykonujemy. Zrobienie paczki nie należy do najprostszych zadań, ponieważ jest w niej dużo cięć pod kątami, które w tradycyjnym stolarstwie nie są aż tak często praktykowane. Paczki robi się z wodoodpornej sklejki 18 mm.
Alessandro: Każda firma, która zajmuje się produkcją takich paczek, ma swój patent na tarcie i to, gdzie ma ono być umieszczone na paczce. Ten materiał to miks farby i piasku, ale nie powiemy Ci o tym nic więcej, bo to nasz top secret! Materiał może być ostrzejszy lub delikatniejszy. Każdy producent ma coś, co go wyróżnia.
Adam: Dla zaawansowanych wspinaczy jakość paczek jest bardzo ważna. Same projekty paczek wykonujemy w Fusion 360, jednym z produktów AutoDesk. To dla nas najlepsze narzędzie, bo pomaga obliczyć kąty nachylenia w poszczególnych modelach. Możemy narysować odpowiednie bryły i stworzyć niezbędną dokumentację techniczną, na której bazujemy podczas produkcji. To niby praca z programem komputerowym, ale trzeba od początku do końca przemyśleć założenia projektowe. Im lepiej opracujemy aspekty techniczne w programie, tym łatwiej czytać nam rysunek i działać w stolarni. Czasem różnice to dziesiętne stopni!
Wojtek: Myślę, że warto nadmienić, że wspinanie jest w Polsce jeszcze dość młodą dyscypliną sportową. Dopiero za rok pojawi się na igrzyskach olimpijskich.
Alessandro: Myślę, że największy boom dopiero przed nami. My chcemy robić produkty niezbędne do tworzenia przestrzeni dla wspinaczy. Znamy materiał, mamy doświadczenie w tym sporcie i dzięki temu możemy zadbać o wysoki poziom designu naszych rozwiązań.
Adam: W planach mamy też tworzenie asortymentu do ćwiczeń wspinaczkowych, na przykład, tak zwanej chwytotablicy. Masz tam różne elementy, na których można złapać się głęboko lub płytko, z większym lub mniejszym tarciem czy pochyleniem. To powszechny patent wspinaczkowy, na którym możesz sobie ćwiczyć w domu. Podciągasz się i ze wzrostem poziomu zaawansowania wybierasz coraz mniejszą powierzchnię pod palcami.
Kto decyduje o tym, jak wygląda ścianka wspinaczkowa lub bulderownia i co ile zmienia się na niej układ elementów, żeby te obiekty nie znudziły się wspinaczom?
Adam: Dla właścicieli ścianki to bardzo istotne, żeby często nakręcać nowe drogi, bo to generuje większe zainteresowanie ich miejscem. Jeśli ktoś o to nie dba, ludzie szybko tracą zainteresowanie jego obiektem. To jest tak, że jak chodzisz na ściankę, ale nie pojawiają Ci się nowe problemy do rozwiązania – wybierasz inną.
O tym, jak wyglądają drogi na ściance lub w bulderowni decydują routesetterzy. To przykre, ale w Polsce nie jest to normalna profesja, nikt nie żyje tylko z bycia routesetterem. Te osoby nie są doceniane ani finansowo, ani szanowane. A powinny!
Adam, użyłeś określenia routesetter – czy możesz wyjaśnić, co charakteryzuje osobę, która jest nazywana tym mianem?
Adam: To najczęściej osoby, które wspinają się na bardzo wysokim poziomie. Muszą mieć w sobie ogromną empatię, żeby wyobrazić sobie, jak zareaguje ciało innej osoby, w zależności od jej kompetencji, możliwości fizycznych i poziomu zaawansowania. Ich praca polega na projektowaniu doświadczenia, jakie masz na ściance wspinaczkowej lub bulderowni. Potrzebujesz takiego człowieka, aby Twój obiekt był interesujący. To nie jest kwestia tego, że jako właściciel kupisz niezbędne komponenty i to zapewni sukces. Routesetter potrafi stworzyć drogi i buldery, które zapewnią bezpieczeństwo wszystkim wspinaczom, umie przewidzieć pewne sytuacje albo kontuzje. Wiemy też, że doceni ciekawe estetycznie i wizualnie paczki, i użyje ich przy tzw, nakręcaniu problemu.
Czy można powiedzieć, że taki routesetter może pomóc w stworzeniu ścianki, która będzie udawać prawdziwe skałki? Czy w ogóle wspinacze oczekują takiej możliwości na hali?
Adam: Ja akurat jestem wspinaczem, nazwijmy to, „starego pokolenia”, który jeździ w skały i lubi naturę (śmiech). Dla mnie ważne we wspinaczce jest także doświadczanie przyrody, a nie samo ćwiczenie siły i techniki. Będąc na hali, oczekuję, że obiekt będzie dobrze wyglądał i będzie dla mnie ciekawy. Nie chcę jedynie robić cyfry – tzn. drogi o określonym poziomie trudności – dla mnie przede wszystkim liczy się doznanie wspinaczkowe. W tym może pomóc fajnie nakręcona ścieżka z ciekawymi paczkami. Kiedyś była moda na robienie ścianek, które miały udawać naturę – one były robione z żywicy i sztucznych materiałów, które miały robić wrażenie skałek. Szybko okazało się, że one szybko stają się nudne, a ich modyfikacja jest droga i pracochłonna.
Alessandro: To są dwie, różniące się od siebie, aktywności – wspinanie w naturze i trening na ściance.
Wojtek: We wspinaczce miesza się także wiele innych sportów. W halach coraz częściej zauważyć można elementy parkour-u, czy cross-fitu. Dla osób na hali nie jest istotne, czy ścianka przypomina im skałę, ale to, co mogą na niej zrobić i w jakim stopniu się sprawdzić. Chodzi o rozwijanie swoich umiejętności oraz techniki.
Adam: Wspominaliśmy o bulderowniach. Boulderownie (przyp. red. – z angielskiego boulder, czyli głaz) są właśnie doskonałym przykładem na to, o czym mówi Alessandro. W obecnym kierunku rozwoju tej dyscypliny liczy się bardzo dynamika, która nie jest aż tak istotna we wspinaniu w naturze.
Wasze paczki będzie wyróżniał kształt i umiejscowienie powierzchni tarcia – co będzie w nich jeszcze takiego wyjątkowego?
Adam: Planujemy mieć mniej modeli, ale w różnych wariantach wykończenia. Planujemy też realizować indywidualne zamówienia na nietypowe konstrukcje.
Alessandro: Paczki mogą być też customizowane pod kątem preferencji zamawiającego. Mamy lakiernię, więc każdy model może być dostosowany do wymogów np. kolorystycznych.
Jak dotrzecie do potencjalnych klientów?
Adam: Będziemy wychodzić do klientów. Mamy zidentyfikowanych odbiorców. Wiemy, jak działają te obiekty i czym mogą być zainteresowane.
Alessandro: Rynek w Polsce nie jest duży. W tym środowisku wszyscy wiedzą, co jest na czasie oraz kto i co zmienia w swojej ofercie. To jak fotografowie, którzy znają nowinki na rynku u poszczególnych producentów.
Producenci, którzy działali w Polsce, w tej chwili już się tym nie zajmują, ale wiemy, że zanim zwinęli interes, szukali podwykonawców. To dla nas dobra wiadomość. Właściciele ścianek i routesetterzy wciąż szukają paczek tu, na miejscu. Liczymy, że uda nam się zainteresować naszą ofertą nie tylko Polaków, ale także rynki europejskie. Skoro w Polsce mamy blisko 50 obiektów wspinaczkowych o różnej wielkości, zarówno profesjonalnych, jak i amatorskich, to jest co robić. W Niemczech takich lokalizacji jest już 200, a w całej Europie pewnie nawet 1000. Te liczby to potencjał, w który wierzymy.
Czy chcielibyście stać się dużą firmą produkującą paczki wspinaczkowe?
Alessandro: Często o tym dyskutujemy. W produktach sportowych istnieją na rynku duże firmy, które są uznawane za sprawdzone marki i wszyscy mają wypracowaną opinię na ich temat. Nikt nie będzie ich testował ani sprawdzał, bo są pewniakami. My nie myślimy o rywalizacji z takimi jak oni. Obecnie prototypujemy nasze produkty, składamy oferty i zachęcamy do testowania naszych paczek. Sam wolałbym zawsze mieć małą firmę, która będzie miała regularne zamówienia. One pozwolą nam na opłacenie rachunków. Nie mam ambicji, żeby zostać wielkim producentem. My chcemy być kojarzeni z fajnymi i jakościowymi produktami. Nasze paczki mają być skomplikowane, dla doświadczonych wspinaczy, z wybiórczym tarciem, wąskimi fragmentami, gdzie można się złapać – chcemy, żeby to nas wyróżniało. Paczki, które będą oryginalne, customowe i zapewnią niepowtarzalne doświadczenia przy wspinaczce. Żeby ludzie mówili, że AVA Volumes to firma, która wyprzedza oczekiwania, wyznacza trendy. Aby to osiągnąć, zawsze musimy być blisko użytkowników ścianek i bulderowni, zbierać opinie. Być otwarci, dyskutować i usprawniać produkty. Jeśli to się uda, nie zabraknie nam klientów. Jak paczki trafią na pierwsze ściany, to będzie dla nas największa reklama.
Wojtek: To, że wytwarzamy je rzemieślniczo, sprawia, że możemy zadbać nie tylko o jakość paczek, ale także o ich atrakcyjny wygląd. To jest coś, na czym Alessandro zależało od samego początku. Estetyka gra dużą rolę w każdym ze sportów, a design sportowy to już oddzielne zagadnienie. Wiemy, że w tej chwili nie chodzi już tylko o samo wspinanie, ale także o to, aby na ścianie czy bulderowni było ciekawie i interesująco wizualnie.
Adam: To, że mamy zaplecze rzemieślnicze z całą pewnością jest naszym atutem. Możemy omówić oczekiwania i wiemy, jak coś musi lub powinno być zaprojektowane, skonstruowane i wykonane. Umiemy wyjaśnić, dlaczego i jak coś dokładnie działa. To, że wszystko od początku do końca robimy u nas, pozwala nam mieć pełną kontrolę nad jakością. Wierzymy, że naszą przewagą jest to, że nie jesteśmy dużym, niedostępnym producentem, z którym trzeba się umawiać na calle w garniturze!
Alessandro: My przecież nawet nie mamy garniturów! (śmiech)
AVA VOLUMES
- hello@avavolumes.com
- 575 667 792
- ul. Szachowa 1, Warszawa
- http://www.avavolumes.com/