Trzeba przyznać, że nasza droga do Pracowni Gitar była wyjątkowo kręta. Zanim udało nam się tam dotrzeć, za sprawą Janka – jednego z założycieli warsztatu – kilka miesięcy wcześniej trafiliśmy do pracowni lutniczej Mateusza Halickiego. Jak się zresztą później dowiedzieliśmy – jego brata. Więcej poleceń odnośnie do marek rzemieślniczych płynie do nas ze strony Pracowni Gitar. Obserwujemy ich charyzmatyczne relacje na Instagramie i już one sprawiają, że klimat tego miejsca wydaje nam się absolutnie nietuzinkowy. Pewnego dnia stwierdzamy, że najwyższy czas, by zawitać w warszawskim Pasażu Stokłosy i dowiedzieć się więcej o pracy przy szarpanych instrumentach strunowych.
Jana Halickiego i Andrzeja Ostrowskiego – bo to oni są twórcami Pracowni Gitar – połączyły miłość do muzyki oraz zamiłowanie do pracy przy instrumentach. Ich drogi przecięły się w jednym z zespołów, w którym wspólnie muzykowali. Po pewnym czasie zbieżne zainteresowania stały się podwalinami biznesu, który obecnie prowadzą. Pracownia Gitar jest miejscem, w którym nowoczesność łączy się z tradycją, i to zdecydowanie najbardziej nas zafascynowało w trakcie realizacji wywiadu. Janek i Andrzej w jednym miejscu realizują usługi zarówno z zakresu serwisu, czyli diagnostyki, regulacji i naprawy instrumentów współczesnych, jak i renowacji instrumentów z historią i opieki nad nimi.
Projekt Pracownie: Wiemy, że połączyła was miłość do muzyki. W jaki sposób od momentu wspólnego muzykowania przechodzi się do prowadzenia biznesu w duecie? Jak wyglądały wasze początki?
Andrzej Ostrowski: Ja studiowałem na Wydziale Technologii Drewna na SGGW. Wybrałem ten kierunek, bo chciałem się nauczyć czegoś o drewnie i jego obróbce. Prawdę mówiąc, nie brałem pod uwagę studiów lutniczych, bo żeby się na nie dostać, trzeba już być lutnikiem (śmiech). Mówię serio! Na egzamin należy przynieść chyba dwa gotowe instrumenty! Ja czułem, że potrzebuję zacząć od początku. W międzyczasie pracowałem w sklepie gitarowym. Pamiętam, że któregoś dnia dostałem polecenie, żeby wziąć kilka gitar, które są w najgorszym stanie, i po prostu się nimi zająć. Wymienić struny, wyczyścić je, sprawdzić, czy gitary prawidłowo działają. Od razu poczułem, że podoba mi się to o wiele bardziej niż sama sprzedaż tych instrumentów. Wykonywałem to zadanie dwa dni i miałem ogromną satysfakcję z wykonywania takich z pozoru prostych czynności przy instrumentach. Wtedy pierwszy raz pomyślałem, że super byłoby się tym zajmować zawodowo w przyszłości. Niestety potem przyszła pandemia. Uznałem, że dla własnego bezpieczeństwa trzeba poszukać pracy na etacie. Pamiętam, że wysłałem wtedy 40 CV. Dostałem jedną negatywną odpowiedź, a na pozostałe zgłoszenia nikt nie odpisał (śmiech).
Jan Halicki: Ja całe życie zajmowałem się stricte muzyką, a nie naprawianiem instrumentów. W moim przypadku to zainteresowanie pojawiło się trochę rykoszetem. Czasem przy tworzeniu muzyki budżet był ograniczony, a z instrumentem trzeba było coś pokombinować, zachachmęcić, aby osiągnąć oczekiwane efekty. Pracowałem w różnych miejscach. Andrzej też zachęcał mnie do pracy w serwisach gitarowych, w których mógłbym się podszkolić w pracy z instrumentami. Kiedy w 2020 roku jedna z tras koncertowych, które organizowałem, nie wypaliła, uznałem, że czas zmienić kierunek. Skoro muzyka poszła nieco w odstawkę, pojawił się bodziec, żeby założyć własną pracownię. To idealnie zbiegło się z tym, co miał w głowie Andrzej.
Obaj pracowaliście w miejscach, które zajmowały się serwisowaniem instrumentów współczesnych, a jednak teraz w waszej pracowni można spotkać perełki z niezłą historią.
Jan: Mnie zawsze fascynowała kwestia instrumentów historycznych i swoją przygodę z nimi zacząłem tak naprawdę z Mateuszem. Pomagałem mu urządzać pracownię, przyglądałem się jego pracy, ale też nabierałem doświadczenia z instrumentami starego typu. Kiedy zastanawialiśmy się, co my właściwie chcemy zrobić z Andrzejem i jak ma wyglądać to miejsce, było dla nas jasne, że chcemy stworzyć coś, co nie będzie takim serwisem gitarowym, jak te, w których pracowaliśmy. Nie chcieliśmy być kolejnym miejscem, w którym obrabia się po kilkanaście gitar dziennie i działa porównywalnie do jakiegoś warsztatu samochodowego czy serwisu GSM. Chcieliśmy, aby w naszej pracy było widać ten lutniczy, rzemieślniczy i artystyczny sznyt. Stąd wiedzieliśmy, że chcemy się też profilować na instrumenty akustyczne, starsze, żeby mieć okazję się pobawić w bardziej kreatywną pracę przy nich, a nie zajmować jedynie odtwórczą częścią, w czym człowiek szybko się wypala.
Andrzej: Co nie zmienia faktu, że serwisem instrumentów także się zajmujemy. Mamy już wypracowaną pewną procedurę działania, która pojawiła się na skutek pracy z tysiącami instrumentów. Niektóre rzeczy są schematyczne, ale i tak staramy się do każdego z instrumentów podchodzić na tyle indywidualnie, na ile się da. Lubimy przypadki, w których trzeba ruszyć głową i można wykorzystać swoją wiedzę z zakresu lutnictwa. Wiedziałem też, że zakładam pracownię z odpowiednim człowiekiem . Nie dość, że Johnny (pseudonim Jana Halickiego – red.) jest wszechstronnie uzdolniony manualnie, to do tego jest multiinstrumentalistą i obcowanie z bardzo zróżnicowanymi instrumentami przychodzi mu bardzo łatwo.
Jan: Rzeczywiście jest tak, że jestem w stanie w ciągu jednego dnia nauczyć się na poziomie podstawowym gry na praktycznie każdym instrumencie. Myślę, że nam obu pomagają też obycie sceniczne i doświadczenie w obcowaniu z różnymi instrumentami. To, że sami muzykujemy od lat. Jest wielu lutników, którzy świetnie pracują z instrumentami, ale nie są w stanie na nich zagrać… Ostatnio grałem koncert we Wrocławiu i rozmawiałem z innym muzykiem o problemach z jego gitarą. Mogłem wziąć ten instrument, sprawdzić, co się dzieje, przyjrzeć się dynamice samego muzyka podczas gry na scenie i ocenić, co będzie wskazane do regulacji tego instrumentu. Inaczej pracuje się z instrumentem, który jest przeznaczony do gry w domu, a inaczej, gdy wiesz, że ten sprzęt będzie się musiał sprawdzić na wielkim stadionie… Właśnie to nas wyróżnia, że nawet jeśli podejmujemy działania standardowe, to zawsze bierzemy pod uwagę dokładne potrzeby użytkownika.
Andrzej: Nie ukrywam też, że szukaliśmy dla siebie niszy. Wiedzieliśmy, że jesteśmy nowym i małym miejscem, które nie ma wielkiego zaplecza finansowego ani sławy, i nie będziemy w stanie tak po prostu się przebić pierwszego dnia. Dlatego też widzicie u nas te bardzo nietypowe instrumenty. To było dla nas racjonalne, żeby znaleźć klientów, którzy nie szukają jedynie kolejnego serwisu gitarowego. Okazało się na przykład, że w Warszawie praktycznie nikt nie naprawia mandolin, a to bardzo popularny instrument w całej Polsce. Przez pierwsze dwa lata przerobiliśmy chyba wszystkich mandolinistów w tym kraju (śmiech).
Jan: Dla nas liczy się też przede wszystkim efekt. Kiedy ktoś przynosi do nas instrument, tak jak wspomniał Andrzej, mamy pewne standardowe procedury. Nie jest jednak tak, że wyceniamy usługi, a jeśli na koniec instrument nie wygląda i nie brzmi lepiej, zamykamy temat. Zawsze liczy się to, żeby osiągnąć to, czego najbardziej oczekiwała osoba, która powierzyła nam swoją gitarę czy inny instrument.
Nie mieliście obaw, że zabraknie wam doświadczenia w pracy z tymi nietypowymi instrumentami?
Jan: Wiemy o tym, że są one dość trudne. O to nam właśnie chodziło! Chcieliśmy się podejmować takich wyzwań, okazji do tego, żeby się sprawdzić i czegoś nauczyć. To bardzo ambitne podejście, ale wydało nam się jedynym, które zapewni nam ciągły rozwój. Jeśli dochodzimy do miejsca, w którym nie jesteśmy w stanie czegoś wykonać naszymi rękoma, to umiemy polecić kogoś innego, kto być może ma większą wiedzę w danej dziedzinie. Zdarza się to jednak bardzo rzadko. Wiemy też, że w ten sposób zdobyliśmy sympatię i zaufanie naszych klientów. Najbardziej cenią w nas to, że nie ma znaczenia, z czym przyjdą, sprawdzimy, co da się zrobić, i dostarczymy wartościową usługę.
Dla nas liczy się też przede wszystkim efekt. Kiedy ktoś przynosi do nas instrument, tak jak wspomniał Andrzej, mamy pewne standardowe procedury. Nie jest jednak tak, że wyceniamy usługę i jeśli na koniec instrument nie wygląda i nie brzmi lepiej, zamykamy temat. Zawsze najbardziej liczy się, żeby osiągnąć to, czego najbardziej oczekiwała osoba, która powierzyła nam swoją gitarę czy inny instrument.
Zdecydowanie dziękujemy wszystkim, którzy zaufali nam na początku, bo to wymagało dużej odwagi. Mogli założyć, że jesteśmy fajnymi chłopakami, którzy dobrze nawijają makaron na uszy, chociaż nic za tym nie pójdzie dalej. Od początku dbaliśmy o relacje, byliśmy szczerzy i otwarci na krytykę. Klienci wiedzieli, że ich instrumenty są z nami bezpieczne, bo bierzemy pełną odpowiedzialność za naszą pracę i wciąż się uczymy.
Jak rozumieć to, że ciągle się uczycie?
Jan: Regularnie konsultujemy się z innymi specjalistami, którzy mają dużo większe doświadczenie niż my. Konsultujemy z nimi pomysły, podpytujemy o wskazówki. To są ludzie z całego świata, bardzo fajne kontakty. Jest też trochę literatury, ale głównie w innych językach, co zdecydowanie utrudnia wyszukiwanie informacji. Chociażby w niemieckich archiwach jest bardzo dużo ciekawych rzeczy o materiałach. Dużo uczymy się od innych lutników, na przykład od Mateusza (brat Jana – red.).
Andrzej: Na pewno czymś, czego nauczyliśmy się przez te lata, jest fakt, że rzemieślnicza praca bardzo szybko pokazuje, że ostatecznie każdy instrument, nawet ten sam model, od tego samego producenta, jest inny. Trzeba go szanować, podchodzić do niego ostrożnie i nigdy nie być zbyt pewnym siebie. Trzeba patrzeć na instrument jako całość i wychodzić przede wszystkim z założenia, że ma on działać tak, aby jego właściciel, muzyk, który będzie go używał, miał jak najmniej ograniczeń. To wymaga umiejętnego łączenia szacunku, o którym mówiłem, i ostrożności z zaawansowanymi umiejętnościami rzemieślniczymi.
Jan: Poza tym, że dobrze rozumieliśmy potrzeby muzyków, na pewno istotne były też liczne znajomości z innymi zespołami. Naszymi pierwszymi klientami byli oczywiście nasi koledzy, którzy potem polecali nas dalej. Dzisiaj gościmy tu topowych polskich muzyków i nie mamy żadnych kompleksów w kontekście usług, które świadczymy.
Jak dzielicie się obowiązkami w pracowni?
Andrzej: Johnny zajmuje się głównie renowacjami, ja robię większość setupów. Johnny zawsze prze do przodu i chętnie wchodzi w tematy, którymi nigdy wcześniej się nie zajmował. Ma w sobie dużo ciekawości i chęci rozwiązywania napotykanych problemów. To bardzo przydatne w naszym duecie, bo ja zdecydowanie bardziej się boję robić rzeczy, których jeszcze dobrze nie umiem. Te różnice w naszym podejściu świetnie działają, bo kiedy Johnny odlatuje w różne pomysły, ja mogę przyjść i je bardziej zachowawczo zweryfikować, wprowadzić poprawki, bo jestem bardziej krytyczny. Nasze cechy często się ścierają, ale przede wszystkim sprawiają, że nasze różne umiejętności się uzupełniają i zazębiają. Dzięki temu możemy robić po prostu fajne rzeczy. W obszarze, w którym jeden nie czuje się dobrze, drugi może się wykazać. Osobiście uważam, że jeśli szukasz dobrego wspólnika i okazuje się, że absolutnie we wszystkim się zgadzacie, to sygnał, że w tym biznesie jest o jedną osobę za dużo (śmiech). Ja bym powiedział, że w naszej pracowni codziennie ścierają się dwie siły: lutnicza w postaci Johnn’yego i techniczno-gitarowa, za którą bardziej odpowiadam ja.
Jan: Mam wrażenie, że w naszej pracowni świadczymy kompleksowe usługi dla muzyków. W miejscach, w których pracowaliśmy wcześniej, było znacznie więcej myślenia o instrumentach właśnie w ten techniczno gitarowy sposób. My mamy u nas też lutniczy sznyt, który pozwala nam się zajmować także naprawą instrumentów klasycznych. Jednocześnie czuję, że chcemy odczarować skojarzenia z typowym lutnikiem. Mieliśmy takie sytuacje, że ktoś przychodził z instrumentem i mówił, że tradycyjny lutnik odmówił mu wykonania usługi, bo uznał, że jego instrument… nie jest prawdziwy. Z kolei technicy gitarowi nie chcą się podejmować prac, które wymagają dużej ingerencji w materiały w instrumentach klasycznych, bo czują, że nie jest to ich specjalizacja.
Andrzej: W tej rzemieślniczej części naszej działalności trzeba pamiętać, że nawet gdy jesteśmy pewni swoich umiejętności, wciąż jesteśmy tylko ludźmi. Drewno, z którym pracujemy, w ponad 95% przypadkach jest dość kapryśne. Naturalne materiały to przecież przyroda, która nie lubi sztywnych ram. Tym, czego się nauczyliśmy, jest też duża pokora wobec materiałów, z którymi pracujemy. Dzięki temu zyskaliśmy większą precyzję w kształtowaniu drewna w taki sposób, jakiego chcemy. Zawsze pamiętamy, że drewno to przecież kawałek naszego środowiska, a nie zwykły plastik.
Jak w najprostszy sposób wyjaśnić różnicę między technikiem gitarowym a lutnikiem?
Jan: Lutnik jest człowiekiem czerpiącym pełnymi garściami z klasycznych rozwiązań powstających przez setki lat. Technik gitarowy to człowiek, który użyje najnowocześniejszej technologii, aby osiągnąć zamierzony efekt. Nie będzie przywiązywał aż takiej uwagi do tego, czy jest to zgodne z tradycją, czy nie.
Andrzej: I powiedzielibyśmy, że my jako Pracownia Gitar nie jesteśmy pośrodku tych specjalizacji, tylko wszędzie (śmiech).
Jan: Robimy i rzeczy stricte lutnicze, i te, które są związane głównie z serwisem i techniką gitarową. Zdarza się też, że w jednym instrumencie przeprowadzamy zabiegi z obu tych biegunów. One się w pewien sposób uzupełniają. Powiedziałbym, że jeśli ktoś przyniesie do nas dowolną gitarę w częściach, wykorzystamy wszystkie nasze kompetencje, żeby poskładać ją do kupy, bez względu na to, czy będzie to bardziej praca lutnicza, czy związana z późniejszym setupowaniem tej gitary.
Ten podział kompetencji jest widoczny nawet w sposobie, w jaki podzieliliśmy pracownię. Mamy tu dwa pomieszczenia. Brudną pracownię, w której możemy sobie całymi dniami szlifować płyty drewniane do renowacji ukulele, i tę czystą część, gdzie możemy się zająć regulacją nowiutkiej gitary elektrycznej, która nie mogłaby być przechowywana wśród wiórów. Co prawda już widzimy, że ze względu na ilość naszych pomysłów powoli zaczyna brakować nam miejsca (śmiech).
Andrzej: My jesteśmy też w ciągłym procesie. Dążymy do bycia doskonałym połączeniem pracowni lutniczej i serwisu techniki gitarowej.
Wszystko, co opowiadacie o tym miejscu, brzmi jak próba połączenia klasycznej pracy rzemieślniczej i zawodu lutnika z nowoczesnym podejściem do technicznego setupowania nowoczesnych instrumentów… Czy w takim razie można powiedzieć, że zajmujecie się rzemiosłem? Jeśli dobrze was rozumiem, nie macie problemu z nazywaniem się rzemieślnikami. Może powinnam powiedzieć neorzemieślnikami?
Jan: Może nie nazwałbym nas neorzemieślnikami, ale trendsetterami, którzy tworzą nowe kierunki działalności w branży muzycznej czy pracy z instrumentami.
Andrzej: Nasza inicjatywa jest osadzona w rzemiośle i mocno z niego czerpie, ale staramy się też zmierzyć z konfliktem interesów. Nie da się ukryć, że pewne rzeczy można sobie uprościć, nie rezygnując jednak z tego kunsztu ręcznej pracy. W samym setupowaniu instrumentów wykonanych z mniej szlachetnych materiałów niż te klasyczne tej części rzemieślniczej jest znacznie mniej i w jej miejsce wchodzi doświadczenie techniczne.
Jan: Myślę, że warto sobie uzmysłowić, że przy instrumentach zawsze jest mnóstwo ręcznej pracy i porządnego, oldschoolowego rzemiosła, a technologia może je jedynie nieco wesprzeć. I uważam, że w takim ujęciu to połączenie jest bardzo zdrowe. Wiecie, moglibyśmy się cofnąć odpowiednio daleko w czasie i uznać, że używanie stalowego dłuta jest zbrodnią, bo przecież można obrabiać materiał łupanymi kamieniami. Podobnie można by krytykować ludzi, że zaczęli jeździć konno, bo przecież do dzisiaj moglibyśmy chodzić tylko pieszo… Uważam, że aby nie dać się zwariować, trzeba pamiętać, aby używać technologii z głową i w służbie sztuki rzemieślniczej. Jest różnica pomiędzy wspomaganiem pewnym procesów a trzepaniem masówki w Chinach.
Usługi usługami, ale nie myśleliście o tworzeniu własnych instrumentów?
Jan: Prawdę mówiąc, mamy pełno prototypów instrumentów, które mogłyby zostać naszymi produktami. Część z nich nawet udało nam się je sprzedać po całkiem niezłej cenie. Bardzo nas cieszy, że już teraz instrumenty spod naszych rąk gdzieś sobie grają, a ich użytkownicy są z nich zadowoleni. Czujemy jednak, że to nie było jeszcze dokładnie to, czego chcemy, więc próbujemy dalej i tym chętniej podejmujemy się różnych rzeczy, żeby być zawsze na bieżąco z tym, jakie są potrzeby. Widzimy, że rynek gitarowy bardzo dynamicznie się rozwija. Coraz więcej ludzi buduje instrumenty i chcemy być częścią tej grupy. Zamierzamy wymyślić coś nowego.
Andrzej: Zależy nam też na tym, aby nasze instrumenty były w cenach osiągalnych dla potencjalnych użytkowników. Oczywiście pracujemy nad tym, ale jest to jedna z rzeczy, które robimy, a jest nas tylko dwóch. Doba wciąż ma 24 godziny. Na razie skupiliśmy się na tworzeniu własnej marki kosmetyków do instrumentów, których skład wyklarował się w trakcie naszych doświadczeń.
No właśnie. Poza codzienną pracą z instrumentami prężnie prowadzicie też kanał na YouTubie.
Jan: Chcemy dotrzeć do jak największego grona osób, którym opowiemy więcej nie tylko o lutnictwie, ale też o samej technice gitarowej. Jesteśmy świadomi, że nie każdy może sobie pozwolić na to, żeby przyjechać do naszej pracowni, więc edukujemy w naszych social mediach, jak samodzielnie naprawić czy wyregulować instrument.
Korzystamy też z okazji, aby rozmawiać z innymi lutnikami. Słuchamy ich historii, sami opowiadamy o wyzwaniach, którym sprostaliśmy. Zależy nam na takiej twórczej wymianie informacji i dzieleniu się wiedzą.
Tak jak wspomniałeś, na waszym kanale YouTube nie brakuje materiałów, w których rozmawiacie z muzykami, innymi lutnikami. Promujecie inne marki i działacie w tym kontekście bardzo lokalnie.
Jan: Jest takie powiedzenie w biznesie i sztuce: najpierw działaj lokalnie, później globalnie. Jeżeli chcemy w przyszłości dotrzeć do szerszego grona odbiorców z ideami, które przyświecają naszej pracowni, to chyba dobrze na początku zacząć działać lokalnie. Drugą rzeczą, o której myślę, jest to, że uważamy, że w Polsce powstają bardzo dobre instrumenty, są bardzo dobrzy muzycy i należy promować tę jakość i lokalnie, i na świecie. W świadomości i Polaków, i ludzi z całego świata.
Andrzej: Wspieranie tych lokalnych działań ma dla mnie bardzo prospołeczny wymiar. Wspierając ludzi naokoło, najbliższych sąsiadów, tak naprawdę budujemy lepsze społeczeństwo. To może brzmieć trochę szumnie i filozoficznie, ale głęboko wierzę, że tak jest. Wierzę też, że gdyby każda społeczność dbała o swoich najbliższych, to prędzej czy później takie podejście zaczęłoby działać globalnie.
To bardzo utopijne podejście, ale uważam, że trzeba dążyć do jego wdrożenia, nawet jeśli wiadomo, że to nigdy się nie uda w 100%. Może nie mamy całkowitego wpływu na to, co się dzieje na świecie, ale możemy decydować, co się dzieje się tuż obok nas. Ja uważam, że warto korzystać z tej możliwości.
Co najbardziej lubicie w tej pracy i czego byście sobie życzyli na przyszłość?
Andrzej: Od zawsze najistotniejsze były dla nas relacje i to one czasem są ważniejsze nawet od samych instrumentów, z którymi pracujemy. Właśnie dlatego ja sobie życzę tego, żebyśmy mogli pomagać ludziom w realizacji ich celów. Poprzez serwis, naprawę czy budowanie instrumentów, które będą pomagały w pełni poświęcić się pasji do muzyki.
Jan: Najfajniejszy w naszej pracy jest ten moment, kiedy muzyk siada na tej kanapie, zaczyna grać i nagle widzimy, jak w kąciku jego ust pojawia się uśmiech. Czasem nawet nie przypuszczał, że jego gitara może tak grać… Dokładnie o to nam chodzi. A gdybym miał sobie czegoś życzyć… to chciałbym, żebyśmy każdego dnia byli lepsi w tym, co robimy, niż byliśmy poprzedniego. Życzyłbym sobie również, żebyśmy mieli nieograniczone ilości czasu, żebyśmy byli w stanie pracować i utrzymywać się z tej pracy do końca życia. To byłaby fantastyczna perspektywa. Móc się zajmować instrumentami coraz lepiej, w coraz większej skali, o ile tylko sił wystarczy.
Pracownia Gitar
- pracowniagitar@gmail.com
- 572 831 524
- Ul. Pasaż Stokłosy 11, Warszawa
- https://pracowniagitar.pl/